Kto jeszcze świętuje Dzień Kanady? Oczywiście książę Wilhelm i księżna Katarzyna. Przedwczoraj wylądowali w Ottawie, witani byli ekstatycznie i prawie cały świat zadaje sobie to jedno głupie pytanie: czy Kate będzie drugą Dianą?
Nie zadają go sobie jednak magazyny w Quebecu, te zajęte są wznoszeniem na wyżyny subtelnego sarkazmu w stosunku do całego wydarzenia, któremu, delikatnie mówiąc, nie przyklaskują. Sarkają również organizacje broniące praw zwierząt, bowiem jednym z punktów ośmiodniowej wizyty księcia i księżnej Cambridge ma być Calgary Stampede zwane największym rodeo świata.
W ogóle książęca para nudzić się nie będzie, mają w planach spływ rzeką na Wyspie Księcia Edwarda, warsztaty kucharskie w Quebecu, noc na wojskowym frachtowcu, a Will zaprezentuje swoje umiejętności pilotażowe w śmigłowcu ratunkowym. Żyć, nie umierać.
Książę dostał swoją flagę, a w Walrusie niedawno ukazał się tekst znanego skądinąd (m.in. z bardzo wyszukanych artykułów w Nerve.com) Granta Stoddarda, Brytyjczyka, wieloletniego mieszkańca Nowego Jorku, ostatnio rezydującego w Vancouver, który w skrócie przedstawia, dlaczego brytyjska monarchia w Kanadzie nie jest fajna.
Jest czy nie jest, nie ma to znaczenia dla machających chorągiewkami wielbicieli, którzy będą towarzyszyć książęcej parze aż do Alberty, skąd wylatują 8 lipca. Ciekawe, czy też osuszą flaszeczkę White Owl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz