niedziela, 27 listopada 2011

kanadakanadakanada

Koleżankę Karolinę Pietrzok utożsamiam z nadprodukcją. Zmotywowało mnie to na tyle, że zalogowałam się sama i oto jestem. Dostałam pozwolenie z góry na troszkę prywaty, tak więc jeżeli ktoś nadal uosabia nasze dziecko z projektem naukowym tylko i wyłącznie, niech raz dwa zmyka do wpisów sprzed miesięcy kilku. One też są świetne!
Dwa dni temu skończyło się bycie nieodpowiedzialną smarkulą. Wszystko to, co jest for teens już mi się nie należy. Płakałam, szukałam zmarszczek na twarzy, pierwszy raz w życiu pomyślałam, że kupowanie pianek Jojo Marshmallow i zjedzenie ich zaraz po zapłaceniu mi nie przystoi. Z nerwów sprzątałam, dla odstresowania wybrałam się też na Thanksgiving, gdzie pewien wesoły już młodzieniec z Idaho stwierdzić śmiał, że jest to the worst Thanksgiving ever. Proszę jednak czytać dalej! Po naszych (równie wesołych) próbach przekonania go, że jest super, obiecał dać polskiej wersji ICH narodowego święta jeszcze jedną szansę. I udało się! Spotkałam go wczoraj na Brackiej i przyznał, że choć z potraw, które znalazłby na stole w Stanach, odnalazł tu tylko jajka z keczupem, bardzo mu się podobało. Im później, tym bardziej. Dodał też, że były to jego pierwsze Święta bez debetu na karcie kredytowej i futbolu w telewizji. Instytut Amerykanistyki UJ dba o ludzkie oczy! Następnym razem zatroszczmy się jeszcze o głowę i będzie perfekcyjnie. No, prawie.

Teraz nastąpi moment, w którym będę dziękować, chwalić się i wyznawać miłość, więc jeśli ktoś nie przyswaja cukru, jest twardym, poważnym człowiekiem, który śpi na betonowej podłodze lub igłach postawionych na sztorc, może sobie odpuścić.
Wiem, że to dopiero drugi rok, kiedy obgadujemy ze sobą wykładowców, pożyczamy od siebie notatki, narzekamy na długość tekstów czy sens treści w nich zawartych. Wiem, że nie wszyscy świadomi byli mojej/naszej fascynacji Kanadą czy też istnienia tego bloga. Wiem, że niewiele osób wiedziało o zazdrości, jaka przeniknęła mój organizm, gdy dowiedziałam się, że Ona ma flagę Kanady w domu, a ja nie. Na całe szczęście są na tym świecie Urodziny i młodszy brat, który słuchać już nie może coraz to nowych ciekawostek odkrywanych przeze mnie z wypiekami na twarzy. Dzięki niemu właśnie posiadam swoją flagę na zawszewszędzie i aż do śmierci! Jest duża, piękna i biało-czerwono-biała! Dobrze, rozumiem te prychnięcia i wypowiedzi w stylu: "Ok, gerl. To Twój brat, zna Cię 16 lat, zresztą pewnie kazałaś mu nauczyć się na pamięć każdego swojego marzenia i planu, bo przecież i tak przypominać Ci musi o najprostszych sprawach, bo twoja samoorganizacja znana jest ze swojej beznadziejności". Proszę bardzo. Co wy, wszyscy sceptycy tego świata, powiecie na to, że to dzięki osobom znającym mnie zaledwie kilka miesięcy nie zgubię się już w Montrealu, a chodzące zwierzę-symbol Kanady, znajduje się w ramce na parapecie? Prócz tego zapraszam na kanadyjską żurawinę, mnóstwo czekolady i grzane wino z reniferowego kubka (nadal promuję miłość do śniegu i lampek choinkowych wśród znajomych)!* Brakuje tylko biletu na któreś z kanadyjskich lotnisk, ale rozumiem, nie chcecie mnie rozpieszczać. Poczekam, w końcu zostało jeszcze kilka osobowości, których prezenty jeszcze nie dotarły.
(Musicie mieć teraz wrażenie, że dziewczyna jest materialistką. I tu się mylicie! Niestety cała reszta piątkowego wydarzenia kulturalnego jak najbardziej polską była, a to jednak blog o Kanadzie jest i będzie.)

Na zakończenie notki obczajcie sobie (polski rap o 6.00 rano wywarł trwały wpływ na moim dwudziestoletnim umyśle) i zazdrośćcie! Meet Canada . Szybko dogadała się się z innymi souvenirami, które ostatecznie dodają 5kg do wagi zawartości mojej torebki.



*Absolutnie nie faworyzuję nikogo/niczego konkretnego. O reszcie rzeczy, przedmiotów napiszę gdy przeczytam, przesłucham, włączę do prądu, prześpię się w/z/na, wypiję, zjem, użyję w jakikolwiek sposób. Dziękuję.

Mhm, uwielbiam swój patetyczny styl, który przychodzi wraz z nadejściem północy. Oho, moja karoca jest dynią. Dynią z marchewki. Ciasto było przepyszne, dziewczyny.

I popieram. Oczyma duszy mojej widzę już śnieg po kostki i przemoczone buty.




Mimo mojego chwilowego przesycenia Prowincją Quebec przyznać muszę, że tamtejsze ulice wyglądają najpiękniej w zimie. Ależ byłby kulig. Oczywiście opieram się na video z jutjuba, a że obejrzałam ich dziś mnóstwo, uznajcie mnie za choć trochę wiarygodną. Jeżeli ktoś miał możliwość=przyjemność zapewne, spędzenia Świąt Bożego Narodzenia w którymś z miejsc usytuowanych w Kanadzie, niech podzieli się tym w komentarzach lub na facebooku :)

Brak komentarzy: