czwartek, 24 listopada 2011

this is it

Indycze truchło pyka na patelni, czekam na przybycie Joanny-NieMamPiekarnika-Radziszewskiej, by potem wespół udać się na wędrówkę w kierunku ulicy Krowoderskiej. Pora na fireside chat. Dziś nasz najsłodszy i ukochany Instytut świętuje - balujemy w intencji Thanksgivingu. Mam nadzieję, że napcham się wyszukanymi pokarmami w to amerykańskie święto. Obchodzimy bowiem razem z Juesej, Kanada tymczasem już jest po - oni celebrowali tę rocznicę cudnego ocalenia już kilka tygodni temu. Piszę o tym dziś, gdyż jestem troszkę bezmyślna i byłabym skłonna się kłócić, że to święto nadejdzie dopiero za tydzień. Ale skoro już udało mi się poznać prawdę, dowiedzmy się więcej (by mądrzejszymi być za rok).

Kanadyjczycy dziękczynią w drugi poniedziałek października. W Europie nikt o tym nie wie, bo nie kręcą o tym filmów oraz dlatego, że oni sami niewiele mają barwnych tradycji, którymi można by zarazić świat. Każdy chce wciągać paszczą indyka, każdy chce sosu żurawinowego, piwa imbirowego, kukurydzy i atmosfery świąt na miesiąc przed właściwą datą. A przecież można się pochwalić - kanadyjskie święto wywodzi się z czasów o wiele wcześniejszych niż głodowe cierpienia angielskich kolonistów. Martin Frobisher dziękował tubylcom i opatrzności za ocalenie już w roku 1578! Jednak między innymi za to czule spoglądamy na Kanadyjczyków - nie rozpychają się łokciami i nie próbują być najważniejsi na świecie. Jak świętują? Trochę pojedzą, trochę pooglądają futbolu. Może ktoś w zadumie pomyśli, że fajnie być Kanadyjczykiem. Pewnie fajnie. Prawie tak fajnie, jak piec indyka z żurawiną gdzieś daleko w Polsce na cześć święta obcych ludzi na obcym kontynencie. Happy Thanksgiving!

Brak komentarzy: