Święta, na które tak czekałam minęły w atmosferze obżarstwa, różnego rodzaju światełek, lampeczek, świeczek i wszystkiego co się błyszczy w takim stopniu, że na następną taką okazję chętnie poczekam rok. Śniegu w tym roku nie widziałam na oczy, bo ta glajda, którą żegnał mnie Kraków do miana śniegu podciągnięta może zostać tylko przez optymistów. Lenistwo przekroczyło wszelkie normy, bo 'jestem zbyt zmęczona i objedzona by oglądać filmy z listy lektur filmowych' to już chyba przesada. Była chwila na czytanie książek dla przyjemności, spotkania z przyjaciółmi, a tak apropo - nie mogłam nie przeżyć sylwestra wraz Kanadyjczykami gdyż świętowaliśmy od Australii (Niech żyje Adelajda!!) po Alaskę i jeszcze dalej. Obskoczyliśmy wszystkie bale, na które zaproszenia przysyłać Wam będzie Polonijna Scena, jeżeli tylko staniecie się jej członkami na Facebooku. W trakcie Świąt doszłam do tego etapu, że sam fakt dodania epitetu kanadyjski do jakiegokolwiek programu w TV, sprawia, że ten staje się nagle na tyle interesujący, że poświęca mu duuużo czasu. Tak więc spędziłam 3 godziny oglądając The Canadian Tenors na Eurosport podczas gdy 6 potrafiących skakać na łyżwach osób robiło różnego rodzaju piruety. Oglądałam to łyżwiarstwo figurowe, dzięki czemu wiem, że Brian Orser jest ważny, bo jako pierwszy wykonał potrójnego Axla, co musi być megatrudne i niósł flagę Kanady w Calgary w 1988. Oprócz tego przebolałam jakiś film o wakacjach na plaży w Vancouver na programie Puls, gdzie lektorem był ten sam pan, co swego czasu czytał bajki, które mama kupowała mi na kasetach VHS. Zniszczyły one moje wyobrażenie o Tarzanie i Królewnie Śnieżce tak na marginesie. Z bardziej przyjemnych rzeczy skusiłam się na film o Severn Cullis-Suzuki na Planete. W wieku 12 lat pojechała do Rio de Janerio na II Konferencję ONZ nazywaną Szczytem Ziemi 1992. Wygłosiła tam przejmujący speech, który możecie zobaczyć poniżej. Całe życie walczy o zdrowe środowisko i ekologiczne rozwiązania podpisując się pod wieloma programami wspierając organizacje z całego świata. Warto.
Jakiś czas temu Karolina Pietrzok (bardziej odpowiedzialna ode mnie, posiadająca książkę do angielskiego piękność znana z miłości do obu wybrzeży Kanady, ziemistych kolorów ubrań oraz szarlotki z Vermontu) zamieściła przepiękne zdjęcia ze swoją kanadyjską flagą, która okazała się być ręcznikiem. Jako że prezent, który od niej otrzymałam do dziś wywołuje uśmiech na mej twarzy, postanowiłam uradować i Was i pokazać Wam jak piękny, uszczęśliwiający i kanadyjski jest on. A właściwie ona. Jestem pewna, że niedużo czasu minie, a będziemy masowo produkować takie cudeńka.
Nie zapomniała o mnie także ukochana współlokatorka, która z niezrozumiałych przeze mnie powodów (bo przecież nie mówię o Kanadzie aż tak dużo, a w naszym oknie wcale nie wisi kanadyjska flaga) wiedziała, co sprawi mi największą przyjemność :))
Tyle na dziś chwalenia się. Po ostatnich niezbyt delikatnych insynuacjach jakoby moje notki bywały zbyt długie (!) stwierdzam, że na dziś tyle wystarczy :-) spasiba i do zobaczenia w przyszłym tygodniu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz