poniedziałek, 19 listopada 2012

Festiwal Kultury Kanadyjskiej: Do zobaczenia za rok!

Czy możecie uwierzyć, że już poniedziałek? Że to nowy tydzień, a Festiwal już tylko na kartach pamiętniczków? Ja nie. Czyżby kończył się czas stu tysięcy telefonów, zapchanej skrzynki mailowej oraz zeza rozbieżnego podczas nieskończonych godzin tłumaczenia napisów do filmów? Wygląda na to, że tak. Trochę smutno, trochę radośnie, fajnie będzie w końcu się wyspać - wśród kanadyjskich wspomnień szumiących wciąż w głowie.
W miniony czwartek pożegnaliśmy się z przeglądem filmów kanadyjskich - Guy Maddin zrobił, co miał zrobić, było Ostrożnie, rozbrzmiała Najsmutniejsza muzyka świata (film tak świetny, że aż śniegi Winnipegu stają się gorące). W ten ostatni dzień odwiedziły nas tłumy, zakopaliśmy się na kanapach i już tęskno nam było do przyszłego roku (moja mentalna lista filmów na przyszłą edycję jest prawie gotowa)!

Piątek wydarzeniami wypchany był po sam brzeg. Zaczęło się już w porze szatańskiej, bo o 8:00 wystartował drugi dzień studencko-doktoranckiej konferencji O Western Canada, tym razem z blokami społecznym i kulturalnym. Zjechali się do nas przedstawiciele instytucji naukowych zewsząd i mam nadzieję, że podobało im się u nas tak, jak nam podobały się ich wystąpienia. Ale goście z wielkiego świata dopiero ku nam zmierzali - przez mgły, smog i chłody! Z Ambasady Kanady, by spotkać się ze studentami przybyła Pamela Isfeld, radca do spraw politycznych. Rozmowa meandrowała wsród tematów wszelakich, także tych zupełnie nie kanadyjskich, bowiem pani Isfeld ma za sobą lata pracy w Afganistanie czy Bośni. (Choć osobiście nie wiem, jak kogokolwiek mogło interesować to bardziej niż fakt, iż Pamela Isfeld dorastała w Winnipeg właśnie i z pierwszej ręki może się podzielić anegdotkami na temat młodzieńczych lat Guya Maddina.)


Wieczór to już przytulne wnętrza Massolit Books & Cafe , a tam wśród książkowo-kawowych aromatów odbyła kanadyjska edycja Fireside Chats - tym razem o wielokulturowości dyskutowali Karolina Czerska-Shaw, Luc Ampleman i dr Marcin Gabryś. Frekwencyjnie było zacnie, a rozmowa toczyła się wartko, półtorej godziny minęło jak z bicza strzelił i tym sposobem oficjalna część całego Festiwalu dobiegła końca. Czy to możliwe, że nie było żadnych wpadek, dramatów, klęsk żywiołowych i kompromitacji na całą Polskę? Wbrew karmicznej logice i wszelkiemu doświadczeniu - to możliwe!




Została już tylko sobota z zespołem Valleys z Montrealu - o tym, jak wypadł ich koncert w piwnicach Rozrywek 3, napisała Asia - przeczytacie tutaj, od siebie dodam tylko, że Kanadyjczycy jak zwykle byli słodcy i przemili, pół nocy znosili moje szczegółowe pytania o blaski i cienie życia za wielką wodą oraz już prawie przekonali mnie, że jeśli Kanada, to tylko Montreal. Nie wiem, jak pogodzić z tym farmerskie sny o Saskatchewan, ale będę miała mnóstwo czasu, by o tym myśleć, planuję bowiem zafundować sobie kilka dni solidnego wypoczynku po tej festiwalowej karuzeli.


Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy przyłożyli rękę do powodzenia tej szalonej inicjatywy (było Was wielu!), szczególnie zaś mojemu ukochanemu Tomaszowi, bez którego wsparcia minione tygodnie stanowiłyby korowód załamań nerwowych, oraz całemu Kołu Naukowemu Amerykanistyki UJ - love love love! Wykonaliśmy tytaniczną pracę. Chodźmy spać.

Zdjęcia dzięki uprzejmości Tomasza Korczyńskiego

Brak komentarzy: