środa, 1 stycznia 2014

fairyland of ice

Dzień dobry w Nowym Roku. Nie wiem, kiedy minął stary, szacuję, że tak naprawdę trwał miesiąc.

Nie ma już 2013, ale nie ma też zimy. Niesie to swoje plusy: można na przykład śmigać na łyżwach, a chwilę później wskoczyć na rower. Potem ma się katar, co jednakowoż jest niską ceną za pogodową anomalię - zwłaszcza w porównaniu z tym, z czym zmagają się ostatnio Kanadyjczycy. Kiedy my leżymy pod kocykiem i leczymy swoje przeziębienia i sylwestrowe zatrucia, tysiące mieszkańców prowincji atlantyckich oraz Quebecu i Ontario nadal zmagają się z brakiem prądu, ogrzewania i zniszczeniami spowodowanymi burzą lodową sprzed tygodnia.

Obrazki, jakie taka burza lodowa tworzy, są bardzo ładne - szczególnie na ekranie laptopa, obserwowane z bezpiecznego schronu własnej sofy.


Niestety warstwa lodu pokrywająca cały świat jest nie tylko śliczna, ale i niszczycielska. Jak powstaje ta przyrodnicza ciekawostka? Streszczę to językiem prostym i dosadnym: na górze jest warstwa zimnego powietrza, gdzie tworzy się śnieg, pada i trafia do położonej niżej warstwy powietrza cieplejszego, taje i staje się deszczem, następnie przechodzi w stan przechłodzenia, by ostatecznie dotrzeć do podłoża o temperaturze poniżej 0*C. I zamarza. Et voilà! Mamy gołoledź na wszystkim. Mam nadzieję, że pomogłam. 

Lodowe burze w Kanadzie nie są jakimś szczególnym ewenementem i im dalej na wschód, tym częściej się zdarzają, ale trwają przeważnie krótko i jedyną niedogodnością, jaką pozostawiają po sobie, są śliskie ulice. Od czasu do czasu jednak gwałtowność i siła takich burz potrafią zaskoczyć najstarszych Kanadyjczyków. Największe takie zaskoczenie w historii przyniósł rok 1998, gdy marznący deszcz zaczął padać 5 stycznia i padał tak bez przerwy, zamrażając wszystko, przez... kolejne 80 godzin, aż do 10 stycznia. Obszary od wschodniego Ontario, przez Quebec, stan Maine, aż po Nową Szkocję pokryły się tonami lodu, który swym ciężarem łamał drzewa, niszczył lasy, a przede wszystkim zrywał linie wysokiego napięcia i przewracał tysiące słupów energetycznych. W efekcie bez prądu zostały 4 miliony osób - niektórzy na cały miesiąc. Choć ci i tak mieli więcej farta, niż 25 nieszczęśników, którzy zamarzli podczas burzy na śmierć. Montreal tygodniami pozostawał ukryty w ciemnościach i odcięty od świata - ze względów bezpieczeństwa zamknięto oblodzone mosty. Na pomoc poszkodowanym ruszyło 15 tysięcy żołnierzy z kanadyjskich jednostek, a szkody wyrządzone w samej Kanadzie wyceniono na 2 miliardy kanadyjskich dolarów.


Jak ma się tegoroczna burza do szaleństwa z roku 1998? Na pewno mu nie dorównała, ale łatwo i tak nie było. I nadal nie jest. Opady nieubłaganie marznącego deszczu trwały trzy dni: od 20 do 23 grudnia. Najmocniej dostało się mieszkańcom Ontario. W samym tylko Toronto bez prądu i ogrzewania na Święta zostało 300,000 osób! Nie takie White Christmas miał chyba na myśli Bing Crosby. Dzisiaj 1 stycznia, a nadal nie udało się przywrócić elektryczności w niektórych domach w poszkodowanych prowincjach. 

Tak jest za oceanem. Popatrzmy więc łaskawszym okiem na nasze prognozy długoterminowe bez śladu śniegu. Zawsze można wpaść z deszczu pod rynnę. Zamarzniętą.

Ale wtedy też nie stracimy dobrego humoru! Najlepszego w nowym!


Brak komentarzy: