niedziela, 5 stycznia 2014

pass this on

Kanadyjski aktor/reżyser/scenarzysta/muzyk Michael Cera był widoczny na naszych łamach niejeden raz. Od czasu przybicia mu znaku jakości Grab Canada minęło już trochę czasu, Cera zwolnił tempo i trudno ekscytować się kolejnymi dokonaniami tego chłopca (po tym, jak długo wyczekiwany czwarty sezon Arrested Development okazał się kiepski, nic już nigdy nie było takie samo). Nadal jednak śledzę jego aktorskie poczynania i tym sposobem obejrzałam niedawno film chilijskiego reżysera Sebastiana Silvy pt. Magic Magic (w języku polskim zaskakująco: Magia). 



Gratuluję sobie, że niskie oceny na filmowych portalach o szemranej reputacji mnie nie zwiodły i dałam szansę temu tytułowi. Jak później sprawdziłam: może i kolektywne oceny widzów są w niskich rejestrach, ale recenzje krytyków przeważnie pozytywne. Być może powodem tego rozdźwięku w cenzurkach jest gatunek, jaki filmowi przypisano - rzekomo ma to być horror/thriller. No więc nie jest. To dramat psychologiczny - niepokojący i nieoczywisty, ale niepowodujący podskakiwania na fotelu, nie ma tu potworów ani misternej intrygi.

Co zatem jest? Nadwrażliwa dziewczyna, która trafia na wakacje na mglistą chilijską wysepkę. Zbiegiem okoliczności ma spędzić je z obcymi ludźmi - i to naprawdę okropnymi obcymi ludźmi. Ludźmi, którym wydaje się, że są fajni i zabawni, a naprawdę są wredni, bezduszni i - świadomie lub nie - robią wszystko, by bohaterka czuła się niekomfortowo. Obcojęzyczne towarzystwo, bezsenność, gęsta atmosfera, narastające odosobnienie: to wszystko sprawia, że dziewczyna coraz bardziej traci kontakt z rzeczywistością.

Rewelacyjna jest grająca główną rolę Juno Temple - niezdarna i wycofana, ale przecież na swój nieśmiały sposób początkowo chętna do nawiązania przyjaźni. Szybko zostaje stłamszona przez ekspansywnych towarzyszy podróży - szczególnie granego przez Cerę Brinka, postać o znamionach osobowości psychopatycznej, którą chciałoby się walnąć w twarz przez 3/4 filmu. Cera w ogóle jest w Magic Magic najsłabszym ogniwem. Tak, ma być typem, o którym nie wiadomo, co myśleć, ale jego aktorskie wysiłki prowadzą jedynie do tego, że znów jest George'm Michaelem Bluthem z Arrested Development, tylko w wersji psychicznie zaburzonej. Chociaż nie skreślam go tak do końca - być może jego nerwowa gra dobrze wpływa na niepokojącą atmosferę tego filmu.

Miałabym też pewne zastrzeżenia co do końcówki, która nieco obniża moją osobistą ocenę Magic Magic. Jednak mimo to uważam, że jest to film niezwykły, nieoczywisty, momentami wręcz psychodeliczny, pełen mocnych, przejmujących scen. Wymyka się filmowym schematom, rozwija się powoli, ale w nieustannej atmosferze napięcia. A lejtmotyw w postaci Pass This On zespołu The Knife? Mistrzowski.


Z jakiegoś powodu ten film bardzo działa mi na wyobraźnię, a wizja utknięcia na opustoszałej wyspie w towarzystwie tych odpychających filmowych indywiduów bez możliwości wyjazdu przeraża mnie bardziej niż cała plejada współczesnych produkcji pełnych krwi i flaków. Więc ostatecznie może jest to horror. Horror dla nadwrażliwców.

Brak komentarzy: