poniedziałek, 12 października 2015

Happy Thanksgiving!

Moi drodzy, wszystkiego najlepszego z okazji Święta Dziękczynienia! Kanadyjczycy zawsze lepsi i szybsi, dlatego też świętują już w drugi poniedziałek października - czyli dziś. Nie zawsze jednak tak było. 


Ten fragment o Kanadyjczykach będących szybszymi to nie figura retoryczna. Gdy protoplaści purytan, mających w przyszłości podążyć budować nowy, wspaniały świat w Plymouth (dzisiejsze Massachusetts), dopiero zaczynali nieśmiało kminić, jak polepszyć swój los i pogorszyć sytuację Indian, angielski podróżnik Martin Frobisher płynął już w stronę wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Podróż była na tyle trudna i pełna przeszkód, że dobiwszy do brzegów ziem dzisiejszego Nunavut, podjął jedyną słuszną decyzję: czas na imprezę. I tym sposobem, w roku 1578, na terenie przyszłej Kanady odbyły się pierwsze uroczystości dziękczynne.

Ponieważ o wpływy na tych terenach walczyć mieli już wkrótce także Francuzi, Samuel de Champlain nie mógł być gorszy. Ten zwany Ojcem Nowej Francji odkrywca zorganizował w roku 1604 wielkie świętowanie na brzegach Rzeki Św. Wawrzyńca, do którego zaprosił nawet przedstawicieli First Nations (czyli Indian, czyli w ówczesnej nomenklaturze: Dzikich). Zabawom zapewne nie było końca, lecz nieustanne przepychanki i przetasowania wpływów na kanadyjskich ziemiach sprawiały, iż przez kolejne stulecia obchody Święta Dziękczynienia odbywały się w kratkę, a i dziękowało się zmiennie, za różne rzeczy. Ucztowano okresowo w podzięce za zakończone wojny, za stłumienie rebelii Mackenzie i Papineau, za ocalenie Króla Edwarda VII ze szpon choroby, a także za koniec epidemii cholery. 

Utworzenie w roku 1867 Dominium Kanady i wiążący się z tym permanentny quest konsolidacji państwa i integracji jego mieszkańców sprawił, iż zaczęto myśleć o ujednoliceniu obchodów. I tak, w roku 1879, Święto Dziękczynienia ogłoszono świętem państwowym. Wybrano datę: od teraz dziękowało się 6 listopada. Wiele czasu - bo niemal 80 lat - zajęło Kanadyjczykom zorientowanie się, że w listopadzie bywa już u nich zbyt ciemno i zimno, by komukolwiek chciało się świętować. Gdy jednak rzecz ta została ostatecznie potwierdzona empirycznie przez wieloletnie doświadczenie, podjęto uchwałę. Od roku 1957 kanadyjskie Święto Dziękczynienia obchodzimy w drugi poniedziałek października, by dzień ten odpowiadał temu, czym faktycznie jest: końcowi zbiorów. Tak. Kanadyjskie Święto Dziękczynienia to po prostu bardzo uroczyste dożynki! A przy tym okazja do jedzenia nadmiernych ilości pokarmów, picia napojów wyskokowych na ciepło, spotkań z rodziną i ogólnej wdzięczności za bycie Kanadyjczykiem i posiadanie długiego weekendu. Czego w obliczu kolejnego Piekielnego Poniedziałku na studiach doktoranckich najbardziej im dziś zazdroszczę.



 
Yes. Yes, I did.

sobota, 10 października 2015

Dead Ringers

Ach, ten David Cronenberg. Patrzę w mój Filmweb (katalogowanie > życie) i widzę, że średnia ocen, jakie wystawiłam jego produkcjom, nie przekracza okolic 6/10 (a i tak jest zawyżona przez eXistenZ, które całkiem lubię). I nieważne, czy mówimy tu o eksperymentach sprzed lat, czy o gwiazdorskich produkcjach ostatnich dwóch dekad - twórczość tego pana zupełnie do mnie nie przemawia. Przy okazji niestety co się zobaczyło, to się nie odzobaczy, a większość filmów Cronenberga (wszystkie?), ma w sobie pewien znaczący element: są obrzydliwe. Zawsze coś z wnętrznościami, bebechami, wsadzaniem łap w powłoki brzuszne. Niby to wszystko plastikowe i umowne, ale jakby przez to - jeszcze wstrętniejsze. I tak zostaję potem z obrazkami cielesnego rozkładu wypalonymi na siatkówce, po raz kolejny mówiąc sobie, że to ostatni raz.

Ponieważ jednak "Cronenberg" to prawdopodobnie jedno z niewielu kanadyjskich nazwisk, jakie potrafiłby wysupłac z pamięci przeciętny zjadacz chleba, od czasu do czasu daję temu panu kolejną szansę i zapoznaję się z następnym punktem z jego filmografii.


Tytuł Dead Ringers majaczył wielokrotnie na listach najlepszych kanadyjskich filmów. Po polsku dead ringersów ochrzczono Nierozłącznymi (dla fanów zaśmiecania głów ciekawostkami, tutaj krótki artykuł o tym, co i dlaczego fraza "dead ringers" oznacza). Film powstał w roku 1988, a podwójną rolę główną zagrał tu subtelnie, lecz bardzo przekonująco operujący aktorskimi trikami Jeremy Irons. Podwójność wynika z tego, iż bohaterami są tu jednojajowi bliźniacy: Beverly i Elliot, obaj z oddaniem wykonujący zawód lekarzy ginekologów. Korzystając z idealnie identycznych fizjonomii, wymieniają się czasem obsługą pacjentek, publicznymi wystąpieniami oraz, co przecież oczywiste, seksualnymi partnerkami. (Gdyby nie ta drobna braterska pomoc, jak twierdzi Elliot, nieśmiały i wycofany Beverly nigdy nie zaznałby uroków fizycznej miłości). I tak żyją sobie spokojnie w tej patologicznej, lecz uporządkowanej symbiozie. Ale do czasu! W ich podwójnym życiu pojawia się bowiem nowa pacjentka, Claire - bezpłodna aktorka, szybko wdająca się w romans z Elliotem, który to tradycyjnie na kolejną randkę wysyła swojego ukochanego brata.

Co może nastąpić w dalszej kolejności? Jak tu o Cronenberga, równia pochyła, upadek, zgliszcza. Czy można bezkarnie próbować przeciąć bliźniaczą więź - lub chociaż naciągnąć ją na tyle, by w układzie znalazło się miejsce dla osoby trzeciej? Kto zniesie trudy nowej sytuacji, a komu psychika nie wytrzyma? Odpowiedzi na te i inne pytania w Dead Ringers, filmie zaskakująco chłodnym i oszczędnym w środkach. Techniczna prostota bardzo wpisuje się w kanadyjskie tradycje filmowe, ale przecież jest to spotkanie z Davidem C., mistrzem cielesnej degrengolady. Bez obaw, te obsesje pojawiają się i tutaj, medycyna miesza się z torturą, na szczęście tym razem więcej niż zwykle dzieje się w sferze niedopowiedzeń, a widz otrzymuje raczej narzędzia dla wyobraźni (dosłownie), nie zaś wyraźny obraz. (Choć najwyraźniej Cronenberg nie potrafi odmówić sobie przynajmniej jednej obrzydliwej sceny z udziałem ludzkiego brzucha na film).

Wygląda zatem na to, iż po wielu bojach trafiłam w końcu na film pana Cronenberga, który uważam za udany i który mogę polecić! Wizualna sterylność i emocjonalna karuzela fabuły tworzą ciekawy balans, a powściągnięcie najbardziej rozpasanych demonów psychiki reżysera wyszło filmowi na dobre. Dead Ringers podwyższają Cronenbergowi moje filmwebowe statystyki, co na pewno bardzo, bardzo go ucieszy! 


wtorek, 4 sierpnia 2015

Wszystko, co lśni.

Choć trudno w to uwierzyć, a serduszko łka, nie jestem już studentką amerykanistyki w Instytucie Amerykanistyki i Studiów Polonijnych UJ, bowiem (w co jeszcze trudniej uwierzyć) miesiąc temu z powodzeniem obroniłam pracę magisterską tamże. Przyszłość jest nieznana, pozostaje nam tylko biedna kolekcja fotografii z ostatnich pięciu lat i setki wspomnień! I to samych dobrych, wesołych, ekscytujących, śmiesznych i radosnych (inne wyparłam albo dołączyłam do folderu "Kiedyś będziesz się z tego śmiać"). Zawsze i wszędzie będę więc uprawiać marketing szeptany na rzecz studiów amerykanistycznych jako najfajniejszych!

Studia studiami, ale miłość do Kanady jest wieczna. Jako dowód: dzisiejsza notka.



Wśród Kanadyjczyków jest tylu imigrantów, że chyba sami pogubili się już w dookreślaniu, kto jest miejscowy, a kto przyjezdny. Czy, jak w wypadku Catton, odjezdny. Bowiem Eleanor Catton, autorka, o której dziś mowa, urodziła się wprawdzie w Kanadzie, lecz nie zabawiła tam długo. Już w wieku lat sześciu wyjechała z rodziną do Nowej Zelandii - ojczyzny jej ojca - tam dorastała, tam pokonywała kolejne stopnie edukacji i tam szlifowała swój pisarski talent. Talent ten zaowocował wydaniem w roku 2013 powieści The Luminaries (Wszystko, co lśni w naszym lokalnym narzeczu). Następnie Catton wpędziła w kompleksy wszystkich pisarzy świata i kazała im zadawać sobie nocami pytanie co ja robię ze swoim życiem?, stając się najpierw najmłodszą nominowaną do Nagrody Bookera w historii, a potem jeszcze tę nagrodę zdobywając. W wieku lat 28. Okej.

Nic zatem dziwnego, iż Kanada chciała pokazać, że Catton jest tak naprawdę ich i że to kanadyjska ziemia wydała owo cudowne dziecko. Żeby nikt nie miał co do tego wątpliwości, przyznano jej jeszcze Nagrodę Gubernatora Generalnego Kanady. Gubernator Generalny nie może się mylić, dlatego też Eleanor Catton gości dziś na łamach GC, choć od momentu opuszczenia przez nią Kanady do wydania The Luminaries minęły długie 22 lata.

O Wszystkim, co lśni słyszałam na długo przez ukazaniem się polskiego przekładu, a opis tej powieści wydał mi się szalenie intrygujący. Jest rok 1866. W nowozelandzkim miasteczku zamieszkanym głównie przez poszukiwaczy złota spotyka się dwunastu mężczyzn, by omówić kwestię niedawnych niepokojących wydarzeń. Każdej z postaci przypisany jest inny znak zodiaku, zaś pozostałym bohaterom tej historii: inna planeta. Dalsze wydarzenia i relacje pomiędzy wszystkimi osobami odpowiadają następującym po sobie fazom Księżyca i zmianom układu gwiazd.

Tyle z opisu. Za książkę zabrałam się więc dziarsko, przygotowawszy nawet ołówek, coby rozrysować sobie kto, kiedy i z kim. Nie przeraziło mnie nawet imponujące 936 stron (!!!) w twardej oprawie, jakie składa się na polskie wydanie Wszystkiego, co lśni

Pomysł z rozrysowywaniem porzuciłam w okolicy trzeciego podrozdziału, uznając, że gra nie jest warta świeczki. I poczułam się trochę oszukana. Zapowiedź smaczków kompozycyjnych kazała mi wierzyć, że zasmakuję misternej konstrukcji i perfekcyjnej intrygi, a śledzenie gwiezdnych zależności da mi na końcu zaskakujące, lecz logiczne rozwiązanie. Tymczasem dostałam tylko solidną powieść z elementem nadprzyrodzonym w tle. Tylko czy aż, w końcu z duża dozą pewności mogę stwierdzić, że nie znajduję w mrokach mojej czytelniczej przeszłości żadnego tytułu, którego akcja umiejscowiona byłaby w dziewiętnastowiecznej Nowej Zelandii? Gdyby książka ta składała się z trzy razy mniejszej liczby stron, powiedziałabym, że to wystarczy, jest dobrze i bawiłam się niezgorzej. Jednak gdy zabieram się za tak wielkie tomiszcze, oczekuję, że nakład czasu poświęconego na czytanie będzie współmierny to ogromu wrażeń i fajerwerków. W przypadku Wszystkiego, co lśni tak niestety nie było. Nie wykluczam, że i wygórowane oczekiwania wobec tej pozycji mogły mieć swój wpływ na ostateczny odbiór.. Przeczytałam, zamknęłam i bez żalu odłożyłam na półkę. 

Zupełnie inaczej niż rzesze recenzentów z całego świata, rozpływających się w zachwytach nad tą nowozelandzką opowieścią. I inaczej niż Gubernator Generalny. I kapituły przyznające Nagrodę Bookera. Czy zatem problemem może być po prostu mój plebejski gust? Oceńcie sami, drodzy czytelnicy. Ja zaś mimo wszystko będę wciąż niestrudzenie śledzić karierę Eleanor Catton, gdyż kibicowanie utalentowanym dziewczynom jest moim ulubionym zajęciem na całym świecie!

piątek, 13 marca 2015

Introducing documentaries: John Grierson

Cześć! 
Zacznę od tego, że Koło Naukowe Amerykanistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego we współpracy z Instytutem Amerykanistyki i Studiów Polonijnych UJ oraz Kołem Naukowym Bezpieczeństwa Narodowego UJ (prezydent Ula Rojek, zdobywasz totem) organizuje VII Dni Kultury Amerykańskiej. Tegorocznym tematem będzie pasja Uli, którą przedstawiłaby w autoprezentacji w "Jeden z Dziesięciu", czyli wojna. Konferencja odbędzie się w dniach 22-24 kwietnia, i wtedy Karol i Koło Naukowe staną na rzęsach, by wszystko wyszło pięknie. Jest to jasne jak słońce, bo organizowany przez nich American Quiz był rewelacyjnym wydarzeniem, w którym kobiece drużyny V roku amerykanistyki UJ zajęły odpowiednio czwarte i piąte miejsce tracąc do podium dwa punkty! Ogromnym pocieszeniem był fakt, że dostałyśmy nielegalną czekoladę oraz odpowiedziałyśmy prawidłowo na pytanie o zniesienie senioratów w Quebecu, najdłużej urzędującego premiera i Budkę Suflera. Wspaniale jest uwielbiać swoje studia.


Teraz płynnie przejdę do właściwego wpisu egoistycznie życząc wszystkim udanych podróży i miłego dnia. Panie i Panowie-film dokumentalny i John Grierson. Zgodnie z tym, czego nauczyły mnie studia powiem, że poniższy tekst jest mojego autorstwa, a źródła znajdują się na samym końcu. Łączenie pracy naukowej z luźną formą bloga wydaje mi się nieco dziwne, ale spróbuję. Pana tego poznałam zupełnym przypadkiem. Mieliśmy współpracować w celu zaliczenia filmu kanadyjskiego i na szczęście nikt nam w tym nie przeszkadzał (ani nie pomagał, ale to już sprawa do wpisania do ankiety).  Oczywiście próba streszczenia jego życiorysu oraz historii NFB w kilku akapitach jest świętokradztwem, dlatego potraktujmy poniższy tekst jako zarys lub wprowadzenie do tematu.

W dzisiejszych czasach twórca kinowy, filmowiec dość jednoznacznie kojarzy się z reżyserem. Jeśli reżyser napisze do swojego filmu scenariusz lub muzykę, dodatkowo go wyprodukuje i jeszcze przyzna w nim sobie rolę zostaje ogłoszony mianem artysty, wizjonera. John Grierson wyreżyserował dwa filmy, z czego jeden jest praktycznie nieznany. W dziesiątki filmów, które wyprodukował nie zaangażował ani pensa z własnego portfela. Dodatkowo był Szkotem, dlaczego więc zamierzam nazywać go „wielkim kanadyjskim twórcą”? Kanadyjska kinematografia w tym kształcie nie istniałby bez Johna Griersona. I nie jest to hiperbola.



Kanadyjskie filmy dokumentalne doceniane są na całym świecie. Nie potrzebuję wstawiać tutaj przypisów, gdyż dla każdej osoby interesującej się kinem w stopniu nieco większym niż coniedzielne spacery do multipleksu, nie będzie to zaskoczeniem. Wystarczy wybrać się na jakikolwiek festiwal filmowy, nawet w Polsce, aby na liście filmów konkursowych znaleźć co najmniej kilka pozycji. Dlaczego Kanada? Najbardziej oczywistym z powodów niech będzie piękno i wyjątkowość jej przyrody. 44 parki narodowe, w tym Banff, utworzony w 1885 roku, drugi po Yellowstone najstarszy park narodowy w Ameryce Północnej. Olbrzymia powierzchnia (niemal 10 milionów kilometrów kwadratowych) zamieszkała przez 30 milionów osób. Kanada jest krajem o olbrzymich złożach surowców naturalnych, między innymi w Arktyce, co wzmaga zainteresowanie tym rejonem na całym świecie. Widzowie interesują się nie tylko złożami ropy, ale i życiem ludności rodzimej, o którym wiemy coraz więcej, właśnie dzięki dokumentom. Tematów dostarcza także kontrowersyjna, w pojęciu wielu ludzi, polityka społeczna pozwalająca na śluby par homoseksualnych, aborcję czy legalne palenie marihuany. Niełatwa i rzadko nauczana poza Kanadą historia tego kraju również dostępna jest dzięki filmom dokumentalnym. Mimo przenikania się kultur oraz bliskości geograficznej Stanów Zjednoczonych, Kanadzie udało się zachować tożsamość narodową na płaszczyźnie filmowej.


John Grierson urodził się 26 kwietnia 1898 roku w Deanston, Perthshire w Szkocji. Jego ojciec był nauczycielem, matka wspierała działania sufrażystek. Od najmłodszych lat rodzice zachęcali go do samodzielnego myślenia i kształtowania własnych opinii. W 1916 roku rozpoczął naukę na Glasgow University i przerwał ją, by zaciągnąć się do wojska podczas I Wojny Światowej. Po Wojnie wrócił na uczelnię i zdobył tytuł magistra filozofii z wyróżnieniem. W 1923 roku wyjechał do Chicago w ramach stypendium Rockefellera. Czas spędzony z oceanem poświęcił na badania dotyczące wpływu mediów na opinię publiczną. Zainteresował się filmem, spędził trochę czasu w Hollywood. Ludzie, których wtedy poznał mieli mieć ogromny wpływ na jego przyszłość. W 1925 roku, podczas pobytu w Nowym Jorku poznał Waltera Wangera, amerykańskiego producenta filmowego, którego poglądy na temat filmu zbiegały się z jego własnymi. Obaj zgadzali się, że „filmy mają obowiązek edukować odbiorców interpretując rzeczywistość w ciekawej formie”. Wanger, związany wtedy z Paramount Studio. Grierson zaangażował się w działalność tamtejszej Theatre Managers Training School, sporządził liczne raporty z działalności studia oraz napisał kilka artykułów do New York Sun oraz Herald Tribune. W jednej z publikacji stwierdził, że film „jest jedyną prawdziwie demokratyczną instytucją, jaka kiedykolwiek zaistniała na skalę światową”. W 1929 roku napisał, wyreżyserował i wyprodukował swój jedyny w całości autorski film, Drifters. Jest to niemy, czarno-biały dokument, opowiadający o życiu odważnego rybaka pracującego na Morzu Północnym. Drifters różnił się od tego, co proponowali twórcy hollywoodzcy i europejscy. Twórca wyszedł poza studio filmowe, zrezygnował z aktorów na rzecz prawdziwych rybaków, podjął ryzyko nagrywając sceny w łodzi, na pełnym morzu. Starał się być jak najbliżej swoich bohaterów. Pozbył się subiektywnej narracji starając się jak najpełniej oddać rzeczywistość. Dzisiaj takie działanie stanowi kwintesencję filmu dokumentalnego.



Po premierze filmu w London Film Society w 1929 roku oraz ciepłym przyjęciu ze strony krytyki, John Grierson zakłada szkołę dokumentalizmu, która w przyszłości wyda na świat wielu uznanych twórców takich jak Basil Wright czy Paul Rotha. Griersonowi zależy na tym, aby jego studenci nie ograniczali się do jednej ze sztuk filmowych, dlatego organizuje pracę tak, aby nauczyć młodych twórców pracy na każdym etapie powstawania filmu. Wszechstronność stała się cechą charakterstyczną dokumentalistów, gdyż niejednokrotnie pozbawieni są oni możliwości korzystania z pomocy kamerzystów, dźwiękowców czy montażystów i zdani na siebie muszą sami się tym zająć.

Wraz z początkiem lat 40. kanadyjskie kino zaczyna chylić się ku upadkowi. Hollywood gasi kanadyjskie próby przebicia się do świadomości międzynarodowego widza. Niewiele osób pamięta, że coraz bardziej popularna aktorka Mary Pickford pochodzi z Toronto, a Mack Sennet, ojciec sukcesu Charliego Chaplina, z Quebecu. Amerykański przemysł filmowy rozwija się dzięki olbrzymim nakładom finansowym, a także prawu pozwalającemu nazywać filmy produkowane na północną granicą mianem amerykańskich. Twórcy przenoszą, więc produkcję do Kanady, aby zmniejszyć budżet. W tym samym czasie kanadyjskie kino praktycznie nie istnieje. Co więcej, Kanada wciąż przypomina bardziej zlepek różnych narodowości zamieszkujący osady oddalone od siebie o setki kilometrów, niż państwo narodowe. Rząd, który wcześniej zauważył ogromne możliwości filmu w procesie budowania kanadyjskiej tożsamości decyduje się szukać pomocy w Wielkiej Brytanii. Zamawia raport, który opisać miał stan ówczesnego kina kanadyjskiego, aby na jego podstawie móc szukać rozwiązania problemu. Z pomocą przychodzi John Grierson, który na zaproszenie ówczesnego premiera, Williama Lyon Mackenzie Kinga, przybywa do Kanady i w 1939 roku staje na czele utworzonej w odpowiedzi na wyniki raportu National Film Board. Instytucja ta nie miała z założenia zajmować się tylko dokumentem. Wybucha jednak II Wojna Światowa i kanadyjskie społeczeństwo zaczyna czuć potrzebę wytłumaczenia sytuacji zza Oceanu.


Grierson jako dyrektor NFB staje się orędownikiem narodu. Film był dla niego „amboną, z której należało prowadzić działalność edukacyjną i propagandową w służbie demokracji”. Niedługo po wybuchu Wojny na wniosek Griersona utworzone zostaje Bureau of Public Information, którego zadaniem miało być zbieranie i publikowanie informacji na temat kanadyjskich działań wojennych. Niedługo później nakręcona zostaje seria krótkich filmów zatytułowana Canada Carries On, która puszczana była przed filmami pełnometrażowymi w kinach w całym kraju. Po upływie mniej niż roku dwudziestominutowe obrazy dostępne były już w całym kraju. Zarówno władzom jak i Griersonowi zależało, aby mogli zobaczyć je mieszkańcy nawet najmniejszych miasteczek, dlatego zaczęto organizować pokazy w szkołach, kościołach, bibliotekach. Część kopii udostępniono uniwersytetom. Bariera językowa nie przeszkodziła również mieszkańcom Quebecu i Nowego Brunszwiku, bowiem część z filmów wyprodukowana została w języku francuskim. Filmy te stanowią olbrzymią wartość nie tylko dla Kanady i jej dziedzictwa kulturowego, ale i dla reszty świata, gdyż jeszcze w trakcie II Wojny Światowej trafiły one do Indii, USA czy Australii.



Jednak w owym czasie działalność National Film Board nie koncentruje wyłącznie na filmach informacyjnych. Powstaje wiele innych potrzebnych, ale przede wszystkich zrozumiałych dla społeczeństwa obrazów. Jednym z nich był Churchill's Island (1941), przedstawiający dzielnych brytyjskich żołnierzy z Royal Air Force walczących przeciw Luftwaffe w Bitwie o Anglię. Jest to pierwszy film NFB, który otrzymał Oscara. Jest to także pierwszy film, któremu przyznano nagrodę w kategorii „krótkometrażowy film dokumentalny” EVER.

Naród kanadyjski upodobał sobie pionierów oraz postaci zdolne do osiągnięcia tego, czego nikt wcześniej nie dokonał. Docenia się tam nie tych słynących z siły fizycznej i waleczności, ale tych, którzy uczynili wiele dla innych. Frederick Banting odkrył insulinę, Arthur D. Ganong stworzył pierwszego czekoladowego batona, a John Grierson przedstawił światu film dokumentalny. Dla niektórych może to nie być wielkie osiągnięcie, ale dla tysięcy fanów kinematografii, dla wielu festiwali filmowych i wreszcie, dla milionów ludzi chcących dotrzeć tam, gdzie z wielu względów nigdy nie trafią, film dokumentalny jest jednym z cudów świata, a Grierson postacią, której powinno stawiać się pomniki.



Żródła:


Albert Ohayon, Propaganda cinema at the NFB, w: NFB/blog 2011, http://blog.nfb.ca/blog/2009/07/13/propaganda-cinema. 
Ann Curthoys, Marilyn Lake, Connected Worlds: History in Transnational Perspective, Canberra: ANU E Press 2005. 
George Melnyk, One Hundred Years of Canadian Cinema, Toronto: University of Toronto Press 2004..
John Grierson, Motion Pictures News 1926, cyt. w: Hardy 1979.
Radosław Rybkowski, W cieniu Wielkiego Brata, w: Nowe kino kanadyjskie, Tom McSorley (red.), Kraków: Korporacja ha!art, MFF Era Nowe Horyzonty 2009.