niedziela, 11 września 2011

slow hands.

Kontynuując myśl z poprzedniego posta: nie mamy czasu! Akurat nie jest źle, gdyż chwilowo nie mamy czasu, bo trwonimy go głównie na rzeczy przyjemne, mimo syzyfowych prac - rozjeżdżamy się i celebrujemy wakacje. Nie ukrywajmy jednak niewygodnej prawdy! Wraz z nadejściem jesieni i października ilość czasu wolnego zmniejszy się dotkliwie. Zaczniemy się spieszyć.

Nienawidzę się spieszyć. Nienawidzę się spieszyć tak bardzo, że potrafię nie pójść na zajęcia tylko dlatego, że wstałam zbyt późno i choć spokojnie bym zdążyła, to jednak musiałabym zebrać się w pośpiechu. Więc nie idę. Oczywiście trochę mi nieswojo z tą słabością w galopującym świecie fast foodu i telewizji informacyjnych, ale bez przesady. Nie jestem sama! Jest jeszcze Carl Honoré.




Ten sympatyczny kanadyjski dziennikarz wpisuje się w nurt Ruchu na rzecz Spowolnienia Życia - Slow Movement. Jest autorem książki  In Praise of Slowness: How A Worldwide Movement Is Challenging the Cult of Speed, a opisuje w niej jak doszło do tego, że staliśmy się niewolnikami czasu i nienaturalnie szybkiego tempa, które sami sobie narzucamy. A także sugeruje, że dobrze byłoby z tym skończyć. Pisze o tych, którzy to robią - i jak to robią. I jak możemy zrobić to my sami, hej! Można wolniej podróżować - zatrzymując się w niepozornych miejscach, poznając ludzi, oddając się samej istocie podróży zamiast mechanicznego przemieszczania się z punktu A do punktu B. Można wolniej jeść - gotując własne potrawy, szukając lokalnych, ekologicznych - lub po prostu najsmaczniejszych - produktów, które zjadać będziemy potem w miłym towarzystwie. Bo takie jest sedno tego fantastycznego ruchu: ograniczyć (jeśli nie da się zwyczajnie porzucić i kopnąć w kąt) szczurzą pogoń za bliżej nie określonym celem, który każe tylko przyspieszać i pędzić nie rozglądając się na boki, zwolnione miejsce zapełnić zaś pielęgnowaniem bliskich relacji z ludźmi, zgłębianiem zainteresowań i kontaktem z naturą.
Takie rzeczy to tylko w Kanadzie? Oczywiście nie. Nawet w Polsce naszej przezacnej mamy już sześć mieścin należących do sieci Ciitaslow:

Międzynarodowe Stowarzyszenie Miast Cittaslow jest organizacją non profit i jej celem jest promowanie
i rozpowszechnianie kultury dobrego życia poprzez badania, eksperymentowanie, stosowanie rozwiązań dotyczących organizacji miasta.

Ruch Cittaslow narodził się w 1999 r. z pomysłu Paolo Saturnini, burmistrza Greve di Chianti we Włoszech i burmistrzów innych niewielkich miasteczek i przyjęty został przez Prezydenta Slow Food w celu rozszerzenia filozofii Slow Food na społeczności lokalne, przybliżenia ich do koncepcji dobrego życia oraz przeniesienia tej koncepcji w praktyce do życia codziennego.


A są to Biskupiec, Bisztynek, Lidzbark Warmiński, Murowana Goślina, Nowe Miasto Lubawskie i Reszel. 

Raczej nie pędzę się przeprowadzać, ale wiele założeń Slow Movement jest mi jednak bardzo bliskich. Popieram! (Ten post również powstał w zgodzie z wszelkimi prawidłami sztuki. Pisałam go cały dzień).

piątek, 2 września 2011

lato miłości

Wakacje okazały się być o wiele bardziej obciążające, niż przypuszczałam. Jestem zapracowana, jestem w rozjazdach, nie ma mnie. Wczoraj udało mi się spotkać ze współprowadzącą Joanną po raz pierwszy tego lata, do tej pory bowiem skandalicznie się mijałyśmy i nie mogłyśmy trafić na siebie w tym mieście królów polskich.

Żadna z nas podczas swych wojaży nie dotarła do Kanady, ale mentalnie - wiadomo, nie odpuszczamy.

Ponieważ świat i wakacyjne szlaki przemierzam przeważnie w samochodzie, bardzo oddana jestem instytucji audiobooka. Nie nudzi jak muzyka (z nie do końca zrozumiałych powodów płyty słuchane w drodze strasznie szybko się eksploatują, przestają ekscytować, a podczas szczególnie ciągnącej się podróży zaczynają wręcz bezczelnie drażnić - potem w domu okazuje się, że przecież są w porządku i o co mi chodziło, ale to filozoficzne rozważania nie na dziś). Nie męczy jak radiowa publicystyka. Albo głos pewnej dziennikarki muzycznej niewymawiającej głoski 'r'. Nie, z odpowiednio wyselekcjonowanym (spośród oceanu śmieci) audiobookiem droga jest słodka i interesująca!

Podczas jednego z takich przelotów przez nasz piękny kraj towarzyszyła nam w wersji audio wspomniana już niegdyś Margaret Atwood oraz jej Ślepy zabójca. Jest to wielowątkowa opowieść o szkatułkowej budowie, tocząca się na kilku równoległych płaszczyznach. To fascynująca saga rodzinna z tajemnicą, w jakiś nienazwany sposób mroczna. Odkrywanie sekretu przeszłości dwóch sióstr, z których jedna już nie żyje, poprzez reminiscencje i stare zapiski okazuje się być wciągającą podróżą i spotkaniem z wielowymiarowymi, niejednoznacznymi postaciami. Jest tu tragizm i jest piękno.

Nie wiem nawet, czy książka ta czytana w wersji papierowej byłaby tak samo czarująca, jednak jako towarzysz podróży okazała się być strzałem w dziesiątkę. Nawet postoje na stacjach skracaliśmy niebezpiecznie, by wrócić już, teraz, natychmiast do toczącej się opowieści! Z czystym sumieniem mogę polecić, na zachętę: pierwszy rozdział.