niedziela, 9 września 2012

I can only kill you with a song

Ben Caplan, jaki jest, każdy wie. Podczas wiosennego pobytu w mieście królów polskich zjednał sobie sympatię tłumów - dziwnym nie jest zatem, że wraca, by znów zaśpiewać i wychylić kielona na scenie i poza nią. Ale na tydzień przed jego występem w Rozrywkach 3 pojawi się inny kanadyjski (a konkretnie quebecki) wykonawca: Alex Zhang Hungtai znany jako Dirty Beaches! Czy się cieszymy? Bardzo. Ten montrealski chłopak wie, co to dobre lo-fi. 23 września niech upłynie z piosenką.


Trzymając się kurczowo tematów muzycznych: wśród kanadyjskich nowości płytowych przynajmniej dwie zasługują na baczniejsze spojrzenie. 

Kilka miesięcy temu dopadły nas smutki, gdy słodka parka tworząca Handsome Furs postanowiła się rozstać, a tym samym rozwiązać zespół. Wiadomym było jednak, że Dan Boeckner długo próżnować nie zamierza - i faktycznie, po chwili sygnował już swoim nazwiskiem nowy projekt. I to w nie byle jakim towarzystwie, dołączył do niego bowiem Britt Daniel z teksaskiego Spoon, by utworzyć nową supergrupę Divine Fits. Pierwszy album - A Thing Called the Divine Fits - ukazał się przed kilkoma dniami i nie zawodzi! Chłopakom współpraca wychodzi na dobre, udało im się znaleźć ciekawe brzmienia i jakościowo stawiam ich zdecydowanie wyżej niż ostatnie dokonania Handsome Furs.


Drugim wydawnictwem wartym uwagi jest The North grupy Stars z Toronto. Bujają się oni po kanadyjskich scenach od ponad dziesięciu lat, wielkimi gwiazdami jakoś zostać nie mogą i nie zostaną nimi też zapewne przy okazji nowego albumu. Nie zmienia to jednak faktu, iż jest to album wyjątkowo udany. Elegancki i subtelny w starym stylu, ale bez nachalnej retro stylizacji. Kilka rzeczy ślicznych - jak na przykład ten rozbujany numer. Dużo gwiazdek dla Stars!


W poprzedniej notce Asia wspominała swetry - tak się składa, że NFB właśnie w tym tygodniu opowiada nam w uroczej krótkometrażowej animacji o swetrach, hokeju i małym miasteczku w Quebecu. Aż się chce wskoczyć w łyżwy (juz niedługo)!

The Sweater by Sheldon Cohen, National Film Board of Canada

piątek, 7 września 2012

*

OK. Jesień oficjalnie nadeszła, a wraz z nią pojawiły się wełniane skarpetki do spania i komin na szyi. Nie mogłam się powstrzymać od wpisania w google.com hasła Canadian+Sweater, dzięki czemu poznałam kolejny symbol, za który powinien zostać przyznany punkt na egzaminie z Problematyki Kanadyjskiej (czytajcie nas drugoroczniaki). Zimne wieczory umila nam pan przyjaciel telewizor, który niejednokrotnie zaskoczył mnie tym jak bardzo dobrze zabija czas i wydajność mózgu. Wczoraj zachęcona wyłapaniem słowa Kanada w miejscu ukazującym kraj produkcji, obejrzałam kolejny film dokumentalny, który sprawił mi przyjemność. A pomyśleć, że jeszcze kilka lat (naprawdę LAT; od czterech, co najmniej ,je uwielbiam) temu uważałam, że ogląda je tylko mój dziadek i tylko kiedy lecą na Discovery Science. "101 Zamachów na Hitlera" i "Skarby Atlantyku" znamy na pamięć. Tak więc zachęcona tym, że Wielka Księżna Olga Aleksandrowna umarła w 1960 r. w Toronto, obejrzałam ponad godzinny film, do czego zachęcam wszystkich. Olga wyjechała do Kanady z powodów politycznych. Na miejscu obracała się w kręgu rosyjskich intelektualistów żyjąc na farmie, malując obrazy. Z dworskiego przepychu do krowiego łajna, ale tak naprawdę od wielkiej depresji do radości czerpanej z życia i prawdziwej miłości. Nie wiem, czy łatwo jest się przyzwyczaić do takiego regresu społecznego, ciężko natomiast wyobrazić sobie skarbiec carskiej rodziny jeżeli już na przełomie XIX i XX wieku posiadali oni kamerę, która uwieczniła większość część koronacji brata Olgi, Cara Mikołaja II. Co kręcili wtedy w Kanadzie? Jeszcze nic.
(koronacja Mikołaja na Cara Rosji 1896)

Rosjanie z pewnością uparliby się, że urządzenie filmujące wynaleźli sami, wierząc w to tak samo mocno jak w to, że Putin potrafi wskazać żurawiom odpowiednią drogę. Wracając do filmu, polecam go tym, którzy czerpią przyjemność z poznawania przeszłości z czarno-białych fotografii, wielbicielom historii miłosnych i przepychu (suknia ślubna za 35 tys. rubli, gdzie dla porównania jedna cenna, luksusowa krowa kosztowała 4 ruble?!) oraz wszystkim tym, których wiatr i siąpiący deszcz zatrzymały dzisiaj pod kołdrą. To jest właśnie magia filmów dokumentalnych - dziś nie umiem sobie odpowiedzieć co spowodowało, że wysiedziałam dwie godziny, a w czasie reklam nie przełączałam kanału. Dziś jednak zechciało mi się o tym napisać. Chyba o to chodzi. 

Z zupełnie innej beczki napomknę tylko o wielkim powrocie wielkiego Bena. Uważam, że nie ma koncertu Bena Caplana bez Olgi Kwaczyńskiej, ale skoro koleżanka wybiera Holandię, przyjdzie nam wszystkim bawić się bez niej. Oficjalnie ogłoszę, iż koncert odbędzie się 28. września w Rozrywkach 3. Front Row Heroes (oraz wszyscy cudowni wolontariusze) serdecznie zapraszają! Będzie się bawiło. No i piło. 


*Notka powstała dzięki niechęci do raportu z Kostaryki, który piszę od maja. Jeżeli znacie kogoś, kto regularnie pisuje raporty na to państwo, dajcie mi proszę numer. W zamian obiecuję wafelka, herbatę na piękno lub 1/20 pewnych używek, których pudełko jest dziś wściekle różowe.