wtorek, 13 grudnia 2011

Agnes, don't tell them what we did

Grudzień to czas świątecznych filmów, ale ile razy można oglądać Love Actually? (Pięćset). Trzeba poszerzać repertuar. W tej materii także pomoże nam Kanada, oferując nastrojowy film o jakże zachęcającym tytule Black Christmas.


Podczas świątecznych ferii w domu zamieszkanym przez członkinie żeńskiego bractwa zostaje tylko kilka studentek i stają się one celem psychopatycznego mordercy. Nic tak nie wprawia człowieka w świąteczny nastrój jak odrobina krwi i rozdzierających jęków w telefonie. A jednak, coś jest w tej kanadyjskiej produkcji z '74, co sprawia, że oglądanie jej w grudniowy wieczór z kubkiem gorącej czekolady i lampkami choinkowymi jako oświetleniem staje się zimową radochą!

Do powyższego trailera wpakowano wszyściutkie brutalne fragmenty, co sprawia wrażenie, jakoby w filmie trup ścielił się gęsto - to faktycznie jeden z pierwszych slasherów i zapoczątkował chlubną tradycję, lecz mamy tu także ogrom innych atrakcji! Echa rewolucji seksualnej, wyzwolone studentki na świątecznym rauszu, chętnie pociągająca z butelki właścicielka domu ukrywająca gorszące plakaty jednej z dziewczyn przed ojcem, który nie po to wysłał córkę na studia, by piła i spotykała się z chłopcami. Wprawdzie główna bohaterka pcha się w ręce mordercy z taką zaciekłością, że głównie życzymy jej śmierci, ale takie już uroki gatunku. Na pociechę śpiewa nam chór młodocianych kolędników, a poszukiwanie numeru, z którego dzwoni napastnik poprzez bieganie po gigantycznej centrali telefonicznej i wypatrywanie migoczącej diody to smaczek, jakiego dziś nie uświadczy się już nigdzie! Unikajcie pomyłki i nie ściągajcie remake'u z roku 2006, bo to hańba i obraza.

Jako dodatkowy atut: nawet takie mięczaki jak Asia i ja, które z założenia nie oglądają horrorów, bo potem nieodmiennie boją się iść w nocy do łazienki, mogą zdzierżyć ten film bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym! Co może wielbicieli mocnych wrażeń nie zachęci, ale delikatne dziewczęta uspokoi.*

Reżyserem tej kinematograficznej rozrywki dla całej rodziny jest Bob Clark, który urodził się w USA, ale swoje największe hity nakręcił w Kanadzie. I o tych hitach także wspomnę, lecz to już w następnym odcinku. Póki co, celebrujmy świąteczną atmosferę w kanadyjskim duchu.

*Kot właśnie zaczął zawodzić w ciemności i wcale nie jestem już taka pewna.

Brak komentarzy: