czwartek, 8 grudnia 2011

Happy Birthday Diego!


Jak donoszą Google, dziś świętować będziemy 125 rocznicę urodzin Diego Rivery! Piszę o tym, by uczcić zeszłoroczną miłość do Ameryki Południowej, jaka wypełniała me serce po latynoamerykańskich fakultetach zaliczonych w pierwszym semestrze. Poza tym, ciężko jest przejść obojętnie obok Sztuki, która naprawdę coś znaczy. Ten meksykański kobieciarz był przede wszystkim Artystą. Przez wielkie A. Po odebraniu wykształcenia w ojczyźnie, wyjechał do Europy, gdzie zaraził się kubizmem. Później kształcił się w przeróżnych miejscach w Stanach Zjednoczonych, by następnie zacząć je krytykować i zwrócić się w lewą stronę. Moskwa przyjęła go bardzo ciepło, wykładał na tamtejszej ASP, dostawał coraz to nowe funkcje, tytuły, jednakże koniec końców, zasugerowano mu pomysł powrotu do Meksyku, gdyż, jak każdy związek Rivery, także i ten był tym z gatunku burzliwych. Prywatnie przyjaźnił się z Lwem Trockim, zdradzał kobiety swojego życia i... tworzył. A i o tym wspomnieć powinnam.

Jego niesamowite murale przyozdabiają setki budynków, zapełniają ściany wielu muzeów w obu Amerykach, a także w Iranie czy Rosji. Niestety Kanady szukać na próżno, ale miasta takie jak Nowy Jork, Milwaukee czy Columbus znajdują się na tyle blisko granicy, że grzechem byłoby nie odwiedzenie ducha Rivery, który czai się gdzieś między swoimi barwnymi postaciami. Jego murale są monumentalne, są częścią kultury meksykańskiej, są odbiciem jego komunistycznych poglądów (kiedy Rockefeller poprosił Riverę o ozdobienie Rockefeller Center, artysta nie mógł powstrzymać się od umieszczenia podobizny Lenina na jednej ze ścian, co płacący za całe przedsięwzięcie Rockefeller skomentował poprzez wyburzenie murali). Jego prace to część dobrze przemyślanej polityki kulturalnej przyjętej przez rząd meksykański po Rewolucji.

W jego pracach widać ciężar, jaki niesie za sobą praca fizyczna, bowiem bohaterami murali są często zwykli ludzie zarabiający na chleb własnymi rękoma. Wyeksponowana zostaje historia Meksyku, od Majów, Tolteków i Azteków, przez czasy Corteza i Nowej Hiszpanii, utworzenie niepodległego Meksyku w 1821 r., po czasy bardziej mu współczesne, jak przełom XIX i XX wieku. Dostrzec tutaj można nawiązania do epoki prekolumbijskiej, Indian, kultury metyskiej, etniczności w najszerszym jej rozumieniu. Dzięki muralom zapamiętałam indiańską twarz Benito Juareza, który, tak na marginesie, był pierwszym meksykańskim Gubernatorem-Indianinem. Wielcy muraliści tamtego okresu, tacy jak Orozco, Siquerios, czy Rivera właśnie, lubowali się w portretowaniu meksykańskich bohaterów narodowych takich jak Antonio Lopez de Santa Anna (ten od wojny meksykańskiej-amerykańsko 1812) czy Alvaro Obregon. Ale dość tej historii, która (w tym właśnie przypadku) jest bardzo fascynująca. Jego murale pełne są prostych kształtów, kolorów, radykalnych myśli, nawiązań do marksizmu, ale są też hołdem dla kraju, który przejść musiał wiele (podobnie jak i Kanada!), aby wyzwolić się spod europejskiej kontroli. Nietrudno także o motywy śmierci, często przedstawianej jako stojąca w tłumie kostucha dzierżąca sierp (obecność i bliskość śmierci). Nierzadko jest ona odziana w pióra, szale, szaty, pod którymi ukrywa swoje prawdziwe oblicze. Prace te są genialne. Pełne szczegółów, a takie proste zarazem. Powodują, że chce się rzucić wszystkie codzienne obowiązki i odwiedzić kraj, w którym figury Matki Boskiej "noszą" sukienki, a Coca-Cola to napój święty.





Pamiętam oczywiście, że blog ten Kanady dotyczy, tak więc, postarałam się i o powiązania z wymarzonym krajem. Było o nie dość ciężko, dlatego są jakie są, ale Meksyk (I Stany, z którymi także wiązać Diego Riverę można) to także Ameryka Północna. Słabe, wiem. Ale. Jak wiadomo, dzisiejszy solenizant, był mężem ponad dwadzieścia lat od siebie młodszej, Fridy Kahlo, Film, w którym w postać Rivery wcielił się Alfred Molina, nie pozostawia złudzeń co do tego, że Rivera aniołkiem nie był. Miłość przetrwa jednak każdą burzę. Frida jest filmem produkcji meksykańsko-kanadyjsko-amerykańskiej, o czym wspomnieć muszę. Jeżeli znajduję się już na takim poziomie powiązań, dodam, że jego córka była Francuzką, co znaczy, że w Quebecu potrafiłaby odczytać wszystkie szyldy, znaki drogowe i etykiety, które koniecznie wyeksponowane w języku francuskim być powinny. Przecież.

O wielkiej popularności i zasługach Rivery i Kahlo dla Meksyku świadczyć może fakt umieszczenia ich podobizn na monetach wypuszczonych w obieg w 2010 r. Jeżeli ktoś taką posiada, proszę o kontakt (miałam niedawno urodziny). Samo to, że Amerykanie wciąż biją się o jego murale w znanych muzeach takich jak Metropolitan Art, ale też w wielu stanowych galeriach, gdzie stanowią one egzotyczny okaz, jest dowodem na jego wielkość. Pamiętajmy o jego socjalistycznym umyśle. Jego dzieła do dziś stanowią wzór na to, jak tworzyć murale. Powinniśmy go znać, gdyż jest artystą wielkim. I to dosłownie, a jego tusza nie wzięła się znikąd. Na pewno uwielbiał syrop klonowy (nadal rozważamy biznes polegający na produkwaniu go w Polsce) albo napój o smaku bekonu, o którym myślę cały dzień, i dzięki któremu nie odczuwam już potrzeby jedzenia.



Diego Rivera to temat rzeka. Diego Rivera to nie tylko mąż swojej żony Fridy Kahlo, to nie tylko członek Meksykańskiej Partii Komunistycznej (z której został w sumie wyrzucony), to nie tylko orientalny malarz, który uwielbiał monumentalizm. Ludzie, jego urodziny czci dziś cały świat, bo kto dziś nie używa Google? Lubcie go.


W zamian za mój wykład dotyczący Meksyku, K. obiecała przybliżyć Wam historię Boliwii.
Aha i załamuję ręce nad samoistnie zmieniającą się czcionką, która swoją dziwacznością chce się wpisać w klimat.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

zazdroszcze Kanadzie wszystko-akceptujących kubków smakowych.
zazdroszcze Meksykowi dia de muertos, which just popped into my head!
%@#

Anonimowy pisze...

<3