wtorek, 24 września 2013

It doesn't happen twice in a lifetime

Ten film kurzył mi się na dysku bardzo długo. Zapomniałam o jego istnieniu i zapomniałam, czemu go ściągnęłam. A powody były ku temu następujące:

- 13 nominacji do Genie Awards, i to w kluczowych kategoriach
- reżyserem jest Jean-Marc Vallée, który to na koncie ma rewelacyjne C.R.A.Z.Y.
- Vanessa Paradis, wiadomo

Przypomniawszy sobie powyższe, postanowiłam wyciągnąć film na światło dzienne i spędzić z nim kawałek popołudnia.

Przed seansem nie zaśmiecałam sobie głowy streszczeniami i recenzjami, nie wiedziałam więc czego się spodziewać. To podejście chyba się sprawdziło i tutaj też nie będę kreślić zarysów fabuły. Bo o czym właściwie opowiada ten film? O miłości. Prawdopodobnie 3/4 filmów świata opowiada o miłości, ale ten naprawdę o tym właśnie jest. Ale to nie komedia romantyczna i to nie melodramat. Paryż 1969 i Montreal 2011, dwie równolegle snute opowieści o rozpaczliwych, budujących i niszczących miłościach. 

To bardzo nierówny film. Gdy widz już zaczyna rozumieć powiązania między postaciami, przychodzi kryzys. W połowie seansu zrobiło się bardzo pretensjonalnie (artystyczne, przydługie ujęcia i nadużywanie muzyki Sigur Rós) i w zasadzie spisałam już obraz ten na straty, planując przesuwać pasek do przodu, by tylko dowiedzieć się, w jaki sposób te dwie historie rozdzielone czterdziestoma laty się łączą. Coś mnie jednak powstrzymało i oglądałam cierpliwie dalej, ze zdumieniem stwierdzając, że jest coraz lepiej, klimat się zagęszcza i film raz za razem zaskakuje. A gdy historie się połączą - to w sposób niebanalny. Nagle okazuje się, że Cafe de Flore to przejmujący, trzymający w napięciu tytuł z tajemnicą i intrygującym wątkiem muzyki jako niezniszczalnym nośnikiem wspomnień i emocji. Nadal trudno mi uwierzyć, że tak bardzo warto było dać mu szansę!


Warto było też wczoraj wieczorem przedrzeć się przez deszcz i wiatr do Kina pod Baranami na seans kanadyjskiego dokumentu Murder of Couriers. Salę kinową szczelnie wypełnili nasi rodzimi, krakowscy rowerowcy i pomknęliśmy z tym słodko - gorzkim filmem przez ulice Vancouver. Vancouver, które w Murder... jest wyjątkowo brzydkie. Za to film: pierwsza klasa! Blaski i cienie życia kurierów rowerowych w wielkim mieście, ciekawy obraz hermetycznej subkultury, ich pracy, bujnego życia towarzyskiego - z humorem, szczerze i otwarcie. 

A gdy już jesteśmy (powiedzmy) przy zrównoważonym transporcie, niektórzy w Kanadzie zastanawiają się, czy da się żyć bez samochodu. I to w takim pogodowo nieprzyjaznym mieście jak Calgary. A gdy się zastanowili, to postanowili to sprawdzić - efekty do obejrzenia w dokumencie Car Less in Calgary. Tutaj dla szanownych państwa trailer, cały film dostępny w sieci za symboliczne trzy dolary bez jednego centa. Można zaszaleć.


środa, 18 września 2013

same war, different battles

Seriale to rzecz straszna. Tracę dla nich czas, głowę i zmysły. Z serialami można tak bardzo się zaprzyjaźnić, że istnienie świata zewnętrznego przestaje na chwilę nosić znamiona jakiegokolwiek sensu. Zwłaszcza z ładnymi, interesującymi, niegłupimi serialami, a takim właśnie jest kanadyjska produkcja Bomb Girls, której dwa sezony połknęłam niedawno w całości bez gryzienia.


Trwa II wojna światowa. Chłopaki są na froncie, a dziewczyny w Kanadzie pracowicie wspierają machinę wojenną. Serial śledzi losy kilku młodych kobiet zatrudnionych w fabryce amunicji - każda z bohaterek jest inna, ale każda na swój sposób dzielna i fantastyczna. Mamy tu dziedziczkę fortuny z wyższych sfer, która zatrudnia się przy taśmie produkcyjnej, czym oczywiście wzbudza rodzicielską furię. Mamy córkę religijnego fanatyka, która ucieka, by zacząć nowe życie. Mamy tkwiącą w nieszczęśliwym małżeństwie przełożoną i kilka innych barwnych postaci - niektóre skrywają mniejsze i większe sekrety, niektóre borykają się z mniejszymi i większymi dramatami. Ale mimo niefortunnych wypadków i różnego kalibru tragedii, serial nie topi widzów w odmętach smutów. Życie i akcja toczą się wartko mimo wojny, dużo tu muzyki i tańców z epoki, flirtów z żołnierzami i listów z frontu, a przed wszystkim wspaniałych postaci kobiecych. Gdy mężczyźni wojują, bohaterki budują swoją niezależność - nie tylko finansową - planują przyszłość, dojrzewają i zmagają się z trudnościami, którymi los obdarza je skwapliwie.

Bomb Girls to uczta dla oka. Stroje i charakteryzacja - na medal, od majtek aż po kapelusze. Przyjemnie przyglądać się smaczkom (zapalniczki zainstalowane przy drzwiach czy rysowanie kresek imitujących pończochy na nogach za pomocą specjalnego urządzonka), radośnie kibicując bohaterkom. W ten serial włożono wiele serca i uwagi. Łatwo w niego wsiąknąć i przywiązać się do fajnych dziewczyn z fabryki.

Tym bardziej oburza, że drugi sezon został ogłoszony ostatnim - ponoć nieodwołanie, choć bataliony fanów prężnie działają, by przekonać producentów do wznowienia prac nad trzecią serią. Jak będzie? Jak zwykle na tym świecie: nie wiadomo. Póki co, dwa sezony są - podobnie jak serialowe dziewczyny - do wzięcia.

czwartek, 5 września 2013

Fault Lines

Jakkolwiek zaklinalibyśmy rzeczywistość, kolejne lato zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Trzeba porzucić życie w bezczasie, podróże, eskapady, wielkie przygody i spanie w namiocie (to akurat nie smuci mnie przesadnie). Patrzymy w kierunku jesieni, a jesień - to wiadomo: powrót na naszą najmilszą uczelnię (egzamin licencjacki nas nie zabił, choć było blisko), zapełnianie grafików nowymi zajęciami, koncertami i wszelakimi wydarzeniami, jakie oferuje miasto, kraj i świat. Powoli też można rezygnować z gorączkowych outdoorowych aktywności i bez żalu bunkrować się pod kocem z książką w dłoni i przekopywać przez wydawnicze stosiki.

A w takim stosiku na swą kolej doczekała się powieść pewnej autorki urodzonej w Calgary, jednak od lat mieszkającej we Francji. Po francusku pisze też ona swoje książki (i napisała ich już mnóstwo), by potem własnoręcznie przełożyć je na angielski. Jest laureatką Nagrody Gubernatora Generalnego, jak i Prix Goncourt des lycéens (to taka Nagroda Goncourtów od młodzieży). Jest pisarką, eseistką i tłumaczką. Co to za jedna? To Nancy Huston.
Powieść Znamię została wydana w roku 2006, na polskim rynku pojawiła się dwa lata później. Pięć kolejnych lat później na tym blogu, gdyż przyświeca mu nieśmiertelna maksyma, co się odwlecze, to nie uciecze. 

Konstrukcja Znamienia jest przemyślana w najdrobniejszych szczegółach i uważnie utkana w dość nietypowy sposób: dzieli się na cztery części, a rolę narratora w poszczególnych przyjmuje dziecko. Samo w sobie szału to jeszcze nie robi, ale w każdej z części czytelnik cofa się o jedno pokolenie - zatem dorosła postać opisywana z perspektywy dziecka-narratora w pierwszym epizodzie sama ma szansę dołożyć swój element układanki w epizodzie kolejnym. Cofamy się więc w czasie, począwszy od Kalifornii z roku 2004 aż po Niemcy z roku 1944 (zahaczając o kilka innych miejsc) - a wszystko to, by dotrzeć do rodzinnej tajemnicy, której piętno odciska się na losach kolejnych pokoleń.

Moje początki z tą książką były dość trudne, bowiem dziecko, którego narrację poznajemy w pierwszej kolejności, jest - nie bójmy się tego słowa! - potworem. Jego wewnętrzny monolog powoduje zgrzyt zębów i przemożną chęć wysłania bachora do szkoły z internatem w jakiejś odciętej od świata górskiej miejscowości. Przez tę część warto jednak przebrnąć i poczekać, aż mała ofiara dziwnych metod wychowawczych, mroków Internetu, megalomanii i rozpuszczenia zakończy swoją opowieść - i rozpocząć właściwą wędrówkę w przeszłość. A jest po co wędrować!

Huston ma wspaniałą umiejętność płynnego przechodzenia pomiędzy epokami, lokalizacjami (nawet najbardziej oddalonymi) i realiami, utrzymując przy tym spójny klimat całej opowieści. Skomplikowane losy bohaterów przerzucanych przez historię z miejsca na miejsce udowadniają tezę autorki: w człowieku może pozostać znamię rodzinnej przeszłości, nawet gdy nie zdajemy sobie z niej sprawy. 

Czyta się dobrze. Historia wciąga. Jakiś wypiek na twarzy z gorączkowej chęci poznania zagadki też się pojawia. Polecam, Robert Makłowicz.

Znamię, Nancy Huston, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2008

Pamiętajcie jednak, że każdego na drodze czekają upadki! Nawet taka znana i lubiana Nancy Huston do swojej listy nagród i tytułów musiała dodać w roku 2012 Bad Sex in Fiction Award! To ten ustęp z powieści Infrared wywołał tak żywiołowe reakcje krytyków. Cóż, nieważne, jak mówią, byle mówili!