piątek, 24 października 2014

A Plastic Nightmare

Po czym najłatwiej poznać, że moja ekscytacja pisaniem pracy magisterskiej przerodziła się w bezbrzeżne przerażenie? Po tym, że żywotnie interesują mnie zupełnie przypadkowe artykuły w Internecie, w linki do których normalnie bym nie kliknęła. Na przykład: ta lista 50 najdziwaczniejszych filmów. Natychmiast znalazłam na niej pozycje kanadyjskie i niedługo później także się z nimi zapoznałam.

Dziwaczne filmy to nie jest mój konik, bowiem jestem prostym człowiekiem i te tzw. dziwaczne filmy często mnie nudzą. Ale czego się nie robi, by nie wpadać w magisterską panikę! Efektem jest inaugurowana dziś seria trzech blogaskowych postów ze wspólnym mianownikiem dziwaczności. Dziś, na pierwszy ogień, rzecz autentycznie ciekawa: film Pin Sandora Sterna z roku 1988 z podtytułem A Plastic Nightmare (w języku naszym ojczystym zaś dystrybuowany jako Manekin, wyobrażam sobie tę okładkę stojącą niegdyś dumnie na półeczce w jakiejś osiedlowej wypożyczalni VHS w dziale Horror/Thriller):


Powiem tak: ten film jest o wiele, wiele fajniejszy niż na pierwszy rzut oka się zdaje! No bo też czym może zdawać się taka oto wymyślna historyjka: rodzeństwo dorastające w domu lekko dysfunkcyjnym (ale pewnie niewiele ponad średnią krajową) za powiernika dziecięcych smutków ma siedzącego bez ruchu w gabinecie ojca-pediatry medycznego manekina. Czyli tytułowego Pina. Pin, na co dzień materiał szkoleniowy do nauki o zdrowiu, higienie i ludzkim ciele dla pacjentów, po godzinach wysłuchuje zwierzeń wyobcowanego Leona i jego wesolutkiej siostry Ursuli. 

Lata mijają, dzieciaki dorastają, Pin trzyma się mocno. A potem w wypadku samochodowym giną rodzice młodych bohaterów. Pin zostaje z nimi. I zaczyna się jazda bez trzymanki!



Po raz kolejny sprawdziła się zasada podchodzenia do filmu bez uprzedniego wertowania recenzji, opisów, a nawet haseł reklamowych na plakatach (teraz na nie patrzę i widzę, że one też mogą zepsuć zabawę) - dzięki temu długo dawałam się zwodzić gierkom reżysera. Podobała mi się spokojna estetyka, podobało mi się rozegranie historii przy pomocy minimalnej liczby bohaterów, no i przede wszystkim podobało mi się zimne szaleństwo tej opowieści. Aktorstwo: solidne. Poziom napięcia: bardzo satysfakcjonujący. Umieszczenie filmu w szufladce z horrorami może sprawić, że fani potężnego rozlewu krwi mogą być niezadowoleni, ale wielbiciele subtelniejszych produkcji spod znaku chociażby Hitchcocka znajdą w tym filmie dużo dobrego. 

A teraz jeśli chodzi o zapowiadaną we wstępie oraz wspomnianym rankingu tak zwaną dziwaczność: owszem, nie jest to najbardziej oczywista z fabuł. Ale żaden to też formalny eksperyment, żaden szok i niedowierzanie. Igra się tu bezwstydnie z odbiorcą, ale to przecież usiłuje robić każdy szanujący się film od zarania kinematografii. Mnie taka opowiedziana najbardziej klasycznymi ze środków zwariowana historia zadowala. Czy będzie zadowalać zdeklarowanych miłośników prawdziwego przeginania na ekranie? Pewnie nie. Dopóki nie zobaczą, że Pin broni się sam, bez etykietki dziwadła!

Pozdrawiamy.

Brak komentarzy: