Ponieważ jednak "Cronenberg" to prawdopodobnie jedno z niewielu kanadyjskich nazwisk, jakie potrafiłby wysupłac z pamięci przeciętny zjadacz chleba, od czasu do czasu daję temu panu kolejną szansę i zapoznaję się z następnym punktem z jego filmografii.
Tytuł Dead Ringers majaczył wielokrotnie na listach najlepszych kanadyjskich filmów. Po polsku dead ringersów ochrzczono Nierozłącznymi (dla fanów zaśmiecania głów ciekawostkami, tutaj krótki artykuł o tym, co i dlaczego fraza "dead ringers" oznacza). Film powstał w roku 1988, a podwójną rolę główną zagrał tu subtelnie, lecz bardzo przekonująco operujący aktorskimi trikami Jeremy Irons. Podwójność wynika z tego, iż bohaterami są tu jednojajowi bliźniacy: Beverly i Elliot, obaj z oddaniem wykonujący zawód lekarzy ginekologów. Korzystając z idealnie identycznych fizjonomii, wymieniają się czasem obsługą pacjentek, publicznymi wystąpieniami oraz, co przecież oczywiste, seksualnymi partnerkami. (Gdyby nie ta drobna braterska pomoc, jak twierdzi Elliot, nieśmiały i wycofany Beverly nigdy nie zaznałby uroków fizycznej miłości). I tak żyją sobie spokojnie w tej patologicznej, lecz uporządkowanej symbiozie. Ale do czasu! W ich podwójnym życiu pojawia się bowiem nowa pacjentka, Claire - bezpłodna aktorka, szybko wdająca się w romans z Elliotem, który to tradycyjnie na kolejną randkę wysyła swojego ukochanego brata.
Co może nastąpić w dalszej kolejności? Jak tu o Cronenberga, równia pochyła, upadek, zgliszcza. Czy można bezkarnie próbować przeciąć bliźniaczą więź - lub chociaż naciągnąć ją na tyle, by w układzie znalazło się miejsce dla osoby trzeciej? Kto zniesie trudy nowej sytuacji, a komu psychika nie wytrzyma? Odpowiedzi na te i inne pytania w Dead Ringers, filmie zaskakująco chłodnym i oszczędnym w środkach. Techniczna prostota bardzo wpisuje się w kanadyjskie tradycje filmowe, ale przecież jest to spotkanie z Davidem C., mistrzem cielesnej degrengolady. Bez obaw, te obsesje pojawiają się i tutaj, medycyna miesza się z torturą, na szczęście tym razem więcej niż zwykle dzieje się w sferze niedopowiedzeń, a widz otrzymuje raczej narzędzia dla wyobraźni (dosłownie), nie zaś wyraźny obraz. (Choć najwyraźniej Cronenberg nie potrafi odmówić sobie przynajmniej jednej obrzydliwej sceny z udziałem ludzkiego brzucha na film).
Wygląda zatem na to, iż po wielu bojach trafiłam w końcu na film pana Cronenberga, który uważam za udany i który mogę polecić! Wizualna sterylność i emocjonalna karuzela fabuły tworzą ciekawy balans, a powściągnięcie najbardziej rozpasanych demonów psychiki reżysera wyszło filmowi na dobre. Dead Ringers podwyższają Cronenbergowi moje filmwebowe statystyki, co na pewno bardzo, bardzo go ucieszy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz