środa, 6 kwietnia 2011

Let's read Toronto!


Czy warto wybrać się do Toronto? Hell yeah! To miasto od dekad wpisane jest na naszą listę miejsc, w których chciałybyśmy mieszkać choć przez rok (ok, mówię za siebie). Cóż wpłynęło na naszą decyzję?

Przede wszystkim liczy się fakt, że Toronto leży w Kanadzie. Co więcej, jest to największe miasto kraju, stanowiące stolicę prowincji Ontario. Mimo że nie pełni funkcji miasta stołecznego, jest kulturalną i ekonomiczną stolicą Kraju Klonowego Liścia. Na uwagę zdecydowanie zasługuje nadanie Toronto, przez ONZ, tytułu Najbardziej multikulturowego miasta na świecie. Na tym terytorium mieszkają przedstawiciele ponad 150 grup etnicznych! Nie spodziewaliście się, prawda? Wciąż tak mało nam wiadomo o Kanadzie. Miejmy nadzieję, że wkrótce to się zmieni ;-)

Wracając jednak do tematu. Bardzo silną grupę stanowią tutaj Polacy. To już raczej standard, że Polaków pełno wszędzie. W Toronto mają jednak lepszą pozycję niż np. w Londynie, gdzie modnym ostatnio jest nie bycie Polakiem. Według znanego i szanowanego na całym świecie Profesora Wikipedii, połowa Torontojczyków/Torontian? (mieszkańców Toronto - przyp. red.) to imigranci. Polacy stanowią formalnie stosunkowo niewielki procent (3%) ogółu, jednakże tajemnicą poliszynela jest to, że mieszka ich tam co najmniej dwa razy tyle. Nigdy nie wiadomo, czy ten dwujęzyczny wielkolud o posturze drwala, wcinający ser (chluba Kanady) popijając go śniegiem, nie okaże się mieć Orła Białego na łydce i Mazurka Dąbrowskiego w sercu.

Teraz polecimy ciekawostkami, bo przecież historię miasta poznamy na pewno w przyszłym roku akademickim (opiszemy to wtedy pięknie na grabcanada, gdyż zakładamy istnienie tego bloga póki Internet działał w Krakowie będzie. Oczywiście, jeśli będzie miał tak aktywnych i wiernych czytelników jak dotychczas). Zresztą pisanie o czymś, o czym nie mamy pojęcia, gryzie się z ideologią, jaka przyświeca naszemu rzetelnemu dziennikarstwu. Przejdę może, wreszcie, do rzeczy.

Toronto jest miastem, gdzie odkryto coś, co okazało się być zbawieniem dla wszystkich cukrzyków świata, dając im możliwość życia. Tak, brawo. Jest to insulina. Odkryta w 1922 r. przez  Fredericka Bantinga i jego asystenta Charlesa Besta spowodowała, że życie osób chorych zmieniło się diametralnie. Odtąd cukrzyca nie była już chorobą śmiertelną, ale wyzwaniem, do walki z ktorym stworzono nareszcie odpowiednią broń. Nie tylko odkryli, ale i rozpoczęli dystrybucję na wielką skalę, dzięki czemu miliony ludzi w (prawie) każdym zakątku świata mogły odzyskiwać nadzieję. Wagę odkrycia Bantinga i Besta docenili także Szwedzi, przyznając im, w 1923 r. Nagrodę Nobla.

Zostańmy przez chwilę przy medycznych dolegliwościach. Zapewnie wszyscy pamiętamy epidemię SARS, jaka dotknęła świat w 2003 roku. Charakterystyczne obrazki pokazywane w TV przedstawiające ludzi z maseczkami na twarzach, strach przed kichaniem na kolegów i koleżanki, pocałunkiem czy piciem z jednego kubeczka. Podobno wzrosła wtedy ilość samotnych, nieszczęśliwych i niezaspokojonych serc, gdyż wielu ludzi zrezygnowało z jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem. No, ale do rzeczy, mówimy/piszemy/czytamy przecież o Toronto. Niewielu z nas wie, że miasto było jednym z największych epicentrów zarazy, a śmierć z powodu tej choroby poniosło tam 30 osób. To naprawdę dużo, biorąc pod uwagę, że w całej Kanadzie z powodu epidemii SARS zmarły 43 osoby. Duże straty budżetowe, jakie poniosło miasto z powodu spadki liczby turystów odwiedzających miasto, zostały już zreperowane, dlatego i my zostawmy ten przykry temat i przyjrzyjmy się czemuś pozytywniejszemu. Dodam jeszcze tylko, że z okazji pokonania wirusa zorganizowano festyn miejski, troszeczkę tylko większy od wolsztyńskiego Święta Parowozów. Podczas SARS Benefit Concert wystąpili Stonesi, Justin, AC/DC czy Rush, a samo przedsięwzięcie zyskało tytuł drugiego największego koncertu świata, zaraz po Woodstocku 1969. Taka sobie potańcówka. Tyle o SARS.

Każdy, komu przyszło zdawać egzamin ze Środowiska Geograficznego Ameryki Północnej wie (a przynajmniej powinien), że Wodospad Niagara znajduje się na granicy Kanady ze Stanami Zjednoczonymi. Ktoś, kto miał okazję tam być, jest szczęściarzem. Ktoś, kto oglądał film pt. Camille (2007) ze Sienną Miller w roli głównej, wie, że film jest dziwny, ale oniryczne obrazy długo pozostają przed oczyma. Mieszkańcy Toronto mogą podziwiać ten cudowny widok bez większego wysiłku, bowiem dotarcie tam by car zajmuje niecałe dwie godziny. To jak z Zielonej Góry do Poznania, tylko po sto razy lepszych drogach. Polecam wszystkim rezydentom Toronto, którzy nas czytają. O ile tam jeszcze nie byli, oczywiście.

No, ale właśnie przypomniało mi się, dlaczego na główny wątek dzisiejszego wpisu wybrałam Toronto. Otóż. Właśnie tam, właśnie w tym tygodniu otwarta została w ratuszu miejskim wystawa "Poeta Reportażu". Ryszard Kapuściński 1932-2007 poświęcona, znanemu każdemu Polakowi, pisarzowi. Postać to kontrowersyjna i nie dla każdego czytelna. Ja, na przykład, nie zostałam jego wielką fanką po lekturze dwóch dzieł, ale przyczyny doszukiwałabym się raczej w dość chłodnym własnym stosunku do literatury podróżniczej, że tak ją nazwę. Na wystawę, jednak, nie omieszkam się wybrać (jak tylko tam dolecę i o ile za sto lat nadal będzie ona czynna). Eksponaty wystawy stanowią zdjęcia wykonane przez Kapuścińskiego, jego wiersze, zdjęcia mu zrobione (także w Toronto) oraz spisane myśli północnoamerykańskich uczonych, znawców i znajomych na temat samego pisarza. Doceniany był on bowiem na całym świecie, a jego książki przetłumaczone zostały na wiele, czasem dziwnych, języków. Kapuściński, jako tłumacz kultur, jak sam o sobie zwykł mówić, interesował się nie tylko będącą dziś na czasie Afryką, ale i innymi rejonami naszego pięknego świata. Przyznawał się do fascynacji Kanadą w stopniu - jestem tego pewna - nie mniejszym niż nasz. Jedno, co na pewno temu twórcy oddać trzeba, to zdolnosć docierania do ludzi z problemami dotykającymi odległe nam (szeroko pojętemu zachodowi) geograficznie i mentalnie, regiony świata. I ten świat to doceniał. Jeżeli New York Times umieszcza czyjś nekrolog na pierwszej stronie, to zmarły nie mógł być światu obojętny.

Pozdrawiamy Annę Lach, która przekazała nam informacje o wystawie prosto z Toronto (musi wchodzić w skład trzyprocentowej Polonii).

Z pozytywnych informacji wyszukanych w Internecie... Toronto to najbardziej zielona metropolia świata. Około 20% miasta stanowią tereny zielone, po których można hasać, turlać się, skakać o bosej stopie. Mnóstwo tu także pól golfowych. Z pewnością znajdzie się jakiś amator golfa, będący w przyszłości następcą Tigera Woodsa. Oczywiście w ramach pewnych granic.




W Toronto odbywa się także Międzynarodowy Festiwal Filmowy, aczkolwiek to zbyt szeroki temat jak na dziejsze rozważania, dlatego pozostawię go na inną, bardziej odpowiednią chwilę, gdyż godzina zmusza mnie do myślenia o kończeniu pisania i położeniu się do łóżka. To jednak nie jest takie proste, gdyż co chwila wpadam na ciekawostki, o których jeszcze dwie godziny temu nie miałam zielonego (ha!) pojęcia. To tak na koniec jeszcze. Miasto corocznie gości tłumy homoseksualistów w ramach Gay Pride Week. W Berlinie mają zrezygnować z Love Parade, więc czemu nie Kanada...

Aktualna cena biletu lotniczego w dwie strony to wydatek rzędu 1500zł, aczkolwiek myślałabym tu raczej o bilecie w jedną stronę. Czas odkładać fundusze, a już teraz mogę powiedzieć, że nie będzie to łatwe zważając na wszystkie festiwale, które pokrótce (lub podłuższe) opisała tutaj moja współblogerka. Jeżeli znajdzie się jakiś, jakkolwiek to brzmi, sponsor, który zagwarantuje nam przelot, nocleg, wielką wałówkę, mnóstwo kolorowych zdjęć, niesamowite wrażenia, poczucie szczęścia, radość i uśmiech, samochód, dom z basenem, koniec wojen i lekarstwo na raka - niech da znać ;-) zastanowimy się wtedy nad decyzją.

Czas na sen. Ciekawe która godzina w stolicy Ontario....

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Jedno zastrzeżenie - w Toronto mają strasznie niezorganizowane lotnisko. Radzę uważać ;);)
Świetna strona, dziewczyny!

raf pisze...

Oj, ja też uwielbiam Toronto. ;) Przede wszystkim przez zespoły, które są mocno związane z tym miastem (Broken Social Scene). I może też kiedyś uda mi się tam pojechać i pomieszkać troche :>