czwartek, 7 kwietnia 2011

Band of the week #2: Broken Social Scene

Kanadyjczycy są przyjaźni i towarzyscy. Do tego stopnia, że gdy zakładają zespoły, nie omieszkują do wspólnego muzykowania zaprosić wszystkich znajomych, którzy właśnie dysponują wolną chwilą. W ten sposób powstają tak monumentalne kolektywy jak Broken Social Scene z Toronto liczący okresowo od sześciu do dziewiętnastu członków, z których każdy dodatkowo udziela się jednocześnie w innych projektach.
Co może wyjść z takiego konglomeratu osobowości muzycznych, pomysłów i instrumentów? To oczywiste: wielokrotnie nagradzana, eklektyczna, zaskakująca, radośnie eksperymentująca grupa, której twórczość pozostaje niedefiniowalna - jej charakter bowiem płynnie zmienia się w zależności od aktualnego składu i tego, który z członków w danej chwili wykazuje największą inicjatywę.


Cytując anonimowego internautę: Everyone in Canada is either on a hockey team or in Broken Social Scene!
A skoro już mowa o współtwórcach tego szalonego muzycznego przedsięwzięcia na iście kanadyjską skalę, wewnętrzna potrzeba każe wspomnieć o postaci Jasona Coletta, który był jego aktywną częścią w latach 2002-2004 i powrócił w 2008. Jason nie jedzie w trasę, jeśli nie zagwarantuje się mu, że każdy posiłek będzie wykonany z produktów jedynie organicznych, udziela się politycznie w Nowej Demokratycznej Partii Kanady i wraz z żoną wychowuje czwórkę dzieci. Ten przykładny obywatel i ojciec rodziny nagrał również siedem solowych albumów studyjnych, które radują ucho i wprawiają stopy w lekki, lecz niekontrolowany podryg.


Broken Social Scene popełnili też niedawno coś, za co oddaję im serce na zawsze: soundtrack do filmu Scott Pilgrim kontra świat, a to taka pozycja, którą a) zobaczyć trzeba, b) można jedynie kochać lub nienawidzić, c) zalicza się do kategorii dzieł nieopisywalnych. Ten film to absolut, ten film to wszechświat. Postmodernizm na nową dekadę. Żonglerka gatunkami, smaczki i zabawa. Czego tu nie ma? Gry komputerowe, amatorskie zespoły lo-fi, hipsterskie dyskusje o wyższości pierwszej płyty nad drugą, manga, Michael Cera, koszulki ze Space Invaders, wielka miłość i kwietniowe Toronto w śniegu! Jako bonus: Jason Schwartzman, ulubieniec Wesa Andersona. I mój. Zestaw wszystko-dla-geeka podany w wizualnej oprawie rodem z Tekkena. Miejsce tego filmu na permanentnej liście ulubionych to oczywistość.


Film na wieczór, a przed snem jeszcze chwila dla Jasona C., niechaj nam zaśpiewa patriotycznie o kanadyjskiej miłości!

Brak komentarzy: