sobota, 1 grudnia 2012

Droga Kawa, koc i ciekawostky z Internetu

Kraków. Stopni celsjusza dwa. Pierwszy raz pomyślałam sobie, że Kanada może nie być najlepszym pomysłem dla osoby ledwo poruszającej się po ulicach ze względu na dwa kominy, dwie koszulki, dwie bluzy i kurtkę. Uniemożliwia to nie tylko poruszanie, ale i wykonywanie najprostszych czynności takich jak schylanie się po upadającą rękawiczkę lub obrócenie się na światłach. Łatwo więc zginąć. 

Wiem, że powinnam być na czele grupy obalającej stereotypy, ale oglądając kolejny rok z rzędu zaśnieżone zdjęcia ulic Montrealu ciężko się powstrzymać. Zamiast marudzić warto odwiedzić jedną z tamtejszych kawiarni, Starbucks na przykład (ciekawe jak brzmi francuski odpowiednik tej nazwy?). Dlaczego Starbucks? Symbol konsumpcjonizmu, makdonaldyzacji i globalizacji w jednym? Przeglądając kanadyjskie serwisy z newsami znalazłam informację, ktora zajmuje 7 miejsce wśród najczęściej czytanych artykułów w tym tygodniu. Dlaczego? Ta amerykańska sieć lansująca modę na wielkie papierowe kubki, które każdy szanujący się więzień mody dzierzyć powinien, wprowadziła niebotycznie (dla nas) wysokie ceny za swe produkty. A Ameryka Północna i tak kupuje. Komentuje, ale zdecydowanie nie krytykuje. Grande Coffee za 7 dolarów?! Myślcie co chcecie, jak dla mnie dużo. Wytłumaczeniem ma być fakt, że ziarna kawy pochodzą z Kostaryki, są bardzo rzadkie i drogie. Nazywają się Costa Rica Finca Palmilera, a koszt małej, nieco ponad 200gramowej paczuszki to koszt $40. Dlaczego mnie to tak absorbuje? Bo kocham kawę, uważam, że letnie kofi-szejki w kubkach z zielonym znaczkiem są pyszne i odtłuszczone; chciałabym napić się kawy w tym momencie, a nie mogę. Mentalnie uchodzić moge za Kanadyjkę w tym momencie, gdyż na dole artykułu, małymi literkami napisane jest, że DROGA kawa dostępna jest tylko w niektórych miastach w USA i tak samo jak nie dotyczy ona nas, Polaków, nie ma też nic wspólnego z umiłowanymi przez nas Kanadyjczykami. Szkodka. 

Może to nie kanadyjski, ale amerykański komidjan wymyślił podtykanie ludzion pod nos dwóch identycznych kaw i wyciągnie od nich wniosków na temat boskości jednej kosztej drugiej, ale śmieszne jest i tak. Obejrzyjcie!


Kanadyjczycy są mądrzy. Amerykanie dają się nabrać. 
W gruncie rzeczy, mając mnóstwo minut do zmarnowania dzisiejszego poranka, czytam i czytam i dochodzę do wniosku, że sprzedawanie markowej kawy konkretnym brandom to biznes o jakim nie śniło się nawet największym przedsiębiorcom z czasów przedinternetowych. Jeśli o twoich ziarnach kawy/liściach herbaty jakiś znawca wypowie się pozytywnie, twoje konto zasilane będzie regularnie meeegapieniędzmi! 

Bieżące informacje, jako że wybiła 11:00
Nowy most Deh Cho łączy od przedwczoraj Kanadę terytorialną z Terytoriami Północno-Zachodnimi. Wybudowany za grube miliony (ponad dwieście) most oznacza koniec promów Merv Hardie, które wielu mieszkańców Terytoriów żegna z sentymentem. Mieszkańcy Yellowknife cieszy się, że przekraczając rzekę Mackenzie nie będzie trzeba zużywać hektolitrów paliwa na ogrzewanie w aucie, a przynajmniej straci się go mniej, bo rzekę pokona się szybciej. Ogrzewanie jest a must'em, ale przynajmniej krócej będzie włączone. W komentarzach zauważyłam wypowiedź niejakiego Digby03, który strasznie się cieszy, że teraz, niezależnie od pory roku, będzie mogł opuszczać swoje rodzinne miasto. Ciężko mi to pojąć, a jednak.

Polecam przejrzeć TEN LINK, by dowiedzieć się co i kiedy czytać w przyszłym roku. Referowanie tego na GrabCanadzie nie ma sensu. Klikajcie i czytajcie:)

Na zakończenie powiem tylko, że Festiwal Kultury Kanadyjskiej skończył się już dwa tygodnie temu, ale na The Valleys w Rozrywkach byliśmy i się dobrze bawiliśmy. Tutaj! <3

czwartek, 29 listopada 2012

Na zawsze Laurence

Poszłam wczoraj do kina. Wieczorny seans i do łózia - tak miało być i tak mogło być. Niestety nie wzięłam pod uwagę, że film trwał będzie jedynie DWIE GODZINY CZTERDZIEŚCI MINUT. Titanic, Czas Apokalipsy, Ojciec Chrzestny. Xavier Dolan i jego Laurence zabrali mi cały wieczór - czy było warto? Nie wiem.

Do Dolana mam stosunek ambiwalentny. Z jednej strony wibruje love/hate, jakie czuję wobec osób odnoszących oszałamiające sukcesy w przeraźliwie młodym wieku. No i jest Quebecois. Z drugiej: Zabiłem moją matkę przyniosło umiarkowaną przyjemność oglądania, Wyśnione miłości zaś wydały mi się pretensjonalne i wydumane. Na zawsze Laurence (Laurence Anyways), bo o tym filmie dziś mówimy, trzecie pełnometrażowe dzieło Dolana, wzbudził wiele zachwytów, obsypan został nagrodami (m.in. na Festiwalu Filmowym w Toronto uznano go w minionym roku Najlepszym filmem kanadyjskim), dlatego też znów dałam szansę temu młodzieńcowi.

Tytułowy Laurence (w tej roli rewelacyjny Melvil Poupaud) to młody wykładowca, który wyznaje swej dziewczynie, że jest transseksualistą i chce zmienić płeć. Towarzyszymy mu potem przez lata, obserwując, co dzieje się z jego związkiem, życiem osobistym, karierą, a także wyglądem. Łatwo nie jest, wiadomo (choć początki wyglądają obiecująco). Jest w tym filmie dużo dobrej muzyki i kilka wspaniałych wizualnie scen (spacer wśród spadającego prania ftw)! Jest dużo Quebecu - Montreal, Trois-Rivieres - ciche echa tamtejszej historii i uwarunkowań społecznych, trochę śniegu i ostra stylizacja na mało estetyczny przełom lat 80. i 90.

To jest poruszająca, niebanalna historia, która na dobre wciska się w pamięć. Samotność, odmienność, alienacja, a wszystko to opowiedziane bez histerycznej egzaltacji. Dużo smutku, trochę szczęścia. Napięcie. No i super! Ale w głowie nadal tylko jedno pytanie: czemu to było tak niewyobrażalnie, przerażająco długie? Serio, to prawdopodobnie jeden z najbardziej przeciąganych filmów, jakie dane mi było kiedykolwiek obejrzeć! Po drugiej godzinie mógłby już skończyć się na dowolnej scenie, by i tak robić wrażenie - ale się nie kończył. Zamiast tego dokładał dłużyzn na barki sennych widzów.

Z kina wyszliśmy na nocny chłód z takimi to właśnie mieszanymi odczuciami. Bo przecież mieliśmy zaskakującą opowieść, niejednoznacznych bohaterów, wizualne smaczki - a jednak po filmie pozostało nieprzyjemne uczucie znużenia. Ach, gdyby tak skrócić go o połowę! Mógłby tylko zyskać.

Pozdrawiam też tłumacza i autora napisów do filmu. Ich kiepskość oszałamiała.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Festiwal Kultury Kanadyjskiej: Do zobaczenia za rok!

Czy możecie uwierzyć, że już poniedziałek? Że to nowy tydzień, a Festiwal już tylko na kartach pamiętniczków? Ja nie. Czyżby kończył się czas stu tysięcy telefonów, zapchanej skrzynki mailowej oraz zeza rozbieżnego podczas nieskończonych godzin tłumaczenia napisów do filmów? Wygląda na to, że tak. Trochę smutno, trochę radośnie, fajnie będzie w końcu się wyspać - wśród kanadyjskich wspomnień szumiących wciąż w głowie.
W miniony czwartek pożegnaliśmy się z przeglądem filmów kanadyjskich - Guy Maddin zrobił, co miał zrobić, było Ostrożnie, rozbrzmiała Najsmutniejsza muzyka świata (film tak świetny, że aż śniegi Winnipegu stają się gorące). W ten ostatni dzień odwiedziły nas tłumy, zakopaliśmy się na kanapach i już tęskno nam było do przyszłego roku (moja mentalna lista filmów na przyszłą edycję jest prawie gotowa)!

Piątek wydarzeniami wypchany był po sam brzeg. Zaczęło się już w porze szatańskiej, bo o 8:00 wystartował drugi dzień studencko-doktoranckiej konferencji O Western Canada, tym razem z blokami społecznym i kulturalnym. Zjechali się do nas przedstawiciele instytucji naukowych zewsząd i mam nadzieję, że podobało im się u nas tak, jak nam podobały się ich wystąpienia. Ale goście z wielkiego świata dopiero ku nam zmierzali - przez mgły, smog i chłody! Z Ambasady Kanady, by spotkać się ze studentami przybyła Pamela Isfeld, radca do spraw politycznych. Rozmowa meandrowała wsród tematów wszelakich, także tych zupełnie nie kanadyjskich, bowiem pani Isfeld ma za sobą lata pracy w Afganistanie czy Bośni. (Choć osobiście nie wiem, jak kogokolwiek mogło interesować to bardziej niż fakt, iż Pamela Isfeld dorastała w Winnipeg właśnie i z pierwszej ręki może się podzielić anegdotkami na temat młodzieńczych lat Guya Maddina.)


Wieczór to już przytulne wnętrza Massolit Books & Cafe , a tam wśród książkowo-kawowych aromatów odbyła kanadyjska edycja Fireside Chats - tym razem o wielokulturowości dyskutowali Karolina Czerska-Shaw, Luc Ampleman i dr Marcin Gabryś. Frekwencyjnie było zacnie, a rozmowa toczyła się wartko, półtorej godziny minęło jak z bicza strzelił i tym sposobem oficjalna część całego Festiwalu dobiegła końca. Czy to możliwe, że nie było żadnych wpadek, dramatów, klęsk żywiołowych i kompromitacji na całą Polskę? Wbrew karmicznej logice i wszelkiemu doświadczeniu - to możliwe!




Została już tylko sobota z zespołem Valleys z Montrealu - o tym, jak wypadł ich koncert w piwnicach Rozrywek 3, napisała Asia - przeczytacie tutaj, od siebie dodam tylko, że Kanadyjczycy jak zwykle byli słodcy i przemili, pół nocy znosili moje szczegółowe pytania o blaski i cienie życia za wielką wodą oraz już prawie przekonali mnie, że jeśli Kanada, to tylko Montreal. Nie wiem, jak pogodzić z tym farmerskie sny o Saskatchewan, ale będę miała mnóstwo czasu, by o tym myśleć, planuję bowiem zafundować sobie kilka dni solidnego wypoczynku po tej festiwalowej karuzeli.


Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy przyłożyli rękę do powodzenia tej szalonej inicjatywy (było Was wielu!), szczególnie zaś mojemu ukochanemu Tomaszowi, bez którego wsparcia minione tygodnie stanowiłyby korowód załamań nerwowych, oraz całemu Kołu Naukowemu Amerykanistyki UJ - love love love! Wykonaliśmy tytaniczną pracę. Chodźmy spać.

Zdjęcia dzięki uprzejmości Tomasza Korczyńskiego

czwartek, 15 listopada 2012

Na festiwalowym półmetku

Machina ruszyła! Festiwal Kultury Kanadyjskiej trwa, kręci się i cieszy. Zaczęliśmy w poniedziałek o 12:00 wykładem inauguracyjnym dr Kijewskiej-Trembeckiej o kanadyjskich preriach. I co? I na nowo zakochaliśmy się w Kanadzie. Kto rusza z nami klepać po główkach białe niedźwiedzie w Churchill? Kto wciąga na grzbiet kożuch, wsiada w pociąg i jedzie do Alberty? Kto zostaje farmerem w Saskatchewan? Wpisujcie się na listę, my już na niej jesteśmy.

Po południu poczłapaliśmy do Kina Kijów na pierwszy dzień Przeglądu Kina Kanadyjskiego. Pierwszy film - One Week Michaela McGowana - oszołomił zagęszczeniem flag z liściem klonowym na centymetr kwadratowy taśmy filmowej. Motocyklowa podróż przez Kanadę prowadziła nas przez pustkowia, między największymi dinozaurami, spinaczami i wielbłądami. Resztę czasu spędziliśmy w sennym miasteczku z Daydream Nation (obejrzawszy ten film trzeci raz w ciągu ostatnich dwóch tygodni, nadal twierdzę, że jest cudny)!

Wtorek zaczęliśmy wykładem prof. Anny Reczyńskiej na temat polonii i polskiej emigracji w zachodnich prowincjach Kanady. Och, Polacy, Polacy. Jesteście wszędzie. 

No może nie wszędzie! Raczej nie ma was w inuickich igloo, a w nich spędziliśmy tamten wieczór  - z filmem Atanarjuat. The Fast Runner Zachariusa Kunuka. Czy zwykły współczesny człowiek z rozbuchanie rozproszoną uwagą może przetrwać trzy godziny wśród śniegu, zwierzęcych skór i niemal bez dialogów? MOŻE! I BĘDZIE ZACHWYCONY. 

W środę mieliśmy gości: z Uniwersytetu Śląskiego przybyły  dr Ewelina Bujnowska i dr Aleksandra Chrupała, by opowiedzieć nam o tym, co stało się z językiem francuskim w zachodnich prowincjach oraz o tamtejszej francuskojęzycznej literaturze. Francuskie tytuły brzmiały tak ślicznie, że znowu pytam się siebie, czemu jeszcze tak nie umiem.

Francuskojęzycznie długo być nie przestało, bowiem bawiliśmy się z Denysem Arcandem, reżyserem z Quebecu, którego niejeden pokochał przy okazji Inwazji Barbarzyńców. Ci, którzy dotarli do Kina Kijów w ten lodowy wieczór, mogli po raz kolejny przekonać się, że Arcand jest wśród najlepszych - za sprawą Jezusa z Montrealu, a przede wszystkim bezbłędnego Upadku Cesarstwa Amerykańskiego.

A dziś co? A dziś już czwartek, konferencja studencko-doktorancka O Western Canada właśnie trwa (prelegenci mówią nam rzeczy, o jakich nawet nam się nie śniło!), a na popołudnie/wieczór zaplanowany mamy ostatni już (smuteczek) blok filmowy w Kinie Kijów  - dziś pod znakiem Guya Maddina i jego dzieł Ostrożnie oraz Najsmutniejsza Muzyka Świata. To już ostatnia szansa, by zwinąć się na ciepłej kanapie sali klubowej z butelczyną w dłoni i cieszyć oczy kanadyjskimi obrazkami (przynajmniej na jakiś czas). 


ZAPRASZAM JESZCZE DZIŚ, JUTRO I W SOBOTĘ! 
DUŻO WSZYSTKIEGO JESZCZE PRZED NAMI, A POGRAM NIEZMIENNIE DOSTĘPNY NA WWW.FESTIWALKULTURYKANADYJSKIEJ.PL


czwartek, 8 listopada 2012

Z Kanadą przez świat! FKK już za 4 dni.

Na Grab C. ostatnio pustki i cisza - a to dlatego, że wszystkie nasze siły ładujemy w organizację jedynego i wspaniałego Festiwalu Kultury Kanadyjskiej! Startujemy już w najbliższy poniedziałek, więc emocje w zenicie. Szaleństwo to będzie trwało cały tydzień: ruszamy 12 listopada w samo południe, a kończymy w sobotę 17.11., czołgając się gdzieś nad ranem i gratulując sobie wzajemnie, że wyszło tak świetnie (myślenie magiczne). Baw się razem z nami.

Dokładny plan dostępny jest na stronie www.festiwalkulturykanadyjskiej.pl oraz na starym dobrym fejsie. Co mogę zarekomendować? OCZYWIŚCIE WSZYSTKO.

Rano/w południe przez kolejne dni cała magia odbywać się będzie w Instytucie Amerykanistyki i Studiów Polonijnych UJ (zwanym także Najfajniejszym Miejscem Europy) przy Rynku Głównym 34. Wykłady, spotkania, konferencje - jeszcze raz zachęcam do uważnego prześledzenia programu festiwalu, ambitnych do nauczenia się go na pamięć. Można też powęszyć po mieście, nasze czerwone ulotki z rozpiską fruwają w niejednym miejscu.

Popołudnia i wieczory to już przygody w Kinie Kijów! To w ichniejszym Klubie Off.Kijów obejrzymy osiem kanadyjskich filmów. Będzie piękna Kat Dennings w Daydream Nation, wieczne zmarzliny w Atanarjuat. The Fast Runner oraz szklane części ciała w Najsmutniejszej muzyce świata. Wszystkie projekcje o 17:00 otworzy prelekcją dr Rybkowski. Poniedziałek to blok o kinie współczesnym, wtorek: inuickim (i filmy w Inuktitut!), w środę zaprzyjaźniamy się z Denysem Arcandem, w czwartek zaś z Guyem Maddinem. Pełny rozkład tych filmowych smaków TUTAJ. Czekamy na was codziennie, bilet na podwójny blok filmowy to jedyne 18 złotych (za pojedynczy film: 10zł). A w klubowym barze nie brakuje alkoholu.

W piątek w Instytucie pojawi się Pamela Isfeld - radca ds. politycznych Ambasady Kanady w Polsce. Spotkanie odbędzie się o godzinie 12:00 w sali 34 (Rynek Główny 34). Wieczorem pogadanki przy kominku, czyli kanadyjska edycja Fireside Chats w Massolit Books&Cafe. Wśród płomieni zasiądą: Karolina Czerska-Shaw, Luc Ampleman i dr Marcin Gabryś.

Sobota zwieńczy dzieło! Ostatni dzień festiwalu to już chwila na wyluzowanie i ukojenie skołatanych nerwów na koncercie montrealskiej grupy Valleys w Rozrywkach 3. Bawimy się do ostatniej kropli z żył, wznosząc toasty za Kanadę. Wpadajcie tłumnie, należy tę nową kanadyjską tradycję w Krakowie zainaugurować z przytupem!

Valleys | 10 000 Hours | A Take Away Show from La Blogotheque

Przez cały przyszły tydzień będziemy relacjonować na blogu festiwalowy rozwój wydarzeń, śledźcie go. A jeszcze lepiej: przybądźcie i bierzcie udział!

poniedziałek, 15 października 2012

One fall in Manitoba, please!

Wczorajszy koncert Bena Caplana w Cafe Szafe zakończył kilkumiesięczny pobyt artysty w Europie Wschodniej, do której zalicza i Polskę. Nie gniewajmy się jednak na niego, został pouczony, a koncertem dowiódł po raz kolejny, że traktuje nas poważnie. W kuluarach dało się słyszeć wyrazy wdzięczności kierowane w stronę naszego kraju i Front Row Heroes, dzięki którym poznać nas wszystkich miał okazję. Jesień nastała, liście moczą się w kałużach, a co po niektóre portale śmią twierdzić, że to w dwóch krajach po drugiej stronie Atlantyku autumn jest najpiękniejsza. Podobno to w Kanadzie (to zrozumiałe) i w Stanach Zjednoczonych najpiękniej czerwienieją klony i kasztanowce. Nam pozostaje zachwycać się piękną złotą polską jesienią, która powiązana musi być jakoś z kwietniem, bo też nieźle przeplata (he he he). Tym, jednak, którzy nie mają żadnych wiążących obowiązków w kraju, zmęczeni się polską mentalnością, doprowadzili się i swoje familie do finansowej ruiny dzięki wysokim cenom paliwa i artykułów luksusowych lub też po prostu chcą pochwalić się na Facebooku  nowym, intrygującym miejscem zamieszkania, tym wszystkim radzę rozpocząć etap pakowania życia w kartony i EMIGROWAĆ! 

Każdy kto chciałby osiedlić się w Kanadzie prędzej czy później trafi na emigracjadokanady.net . Jest to strona firmy pomagającej Polakom osiedlić się w najodpowiedniejszym miejscu, znalezieniu pracy, zorganizowaniu życia w początkowym stadium imigracji. Odpłatnie oczywiście. Zainteresowany dowie się wtedy, że Kanada to kraj darmowego ubezpieczenia zdrowotnego, które obejmie także i jego; już po 90 dniach pobytu poza granicami ojczyzny. Przekonywujący ma być także aspekt mniejszej przestępczości niż w sąsiednich Stanach Zjednoczonych czy kwestia wysokiego poziomu życia, szczególnie w Vancouver. Oprócz tego ważną rolę pełnią kanadyjskie uniwersytety, z których najlepszy - University of Toronto, zajmuje 24 miejsce w zestawieniu uczelni z całego świata. Mimo że w rankingach tych przodują amerykańska Ivy League, bardziej zachęcająca dla imigranta ma być cena semestru. W USA jest ona zdecydowanie wyższa, nawet na tych niżej notowanych uczelniach. Przykład: rok na usytuowanym na 24. miejscu University of Toronto kosztuje 17 tysięcy dolarów, przy czym za dwa semestry na University of New York (29. miejsce) zapłacić trzeba 33 tysiące dolarów. Według poradnika przyszłego emigranta, nie tylko Stany są żadną konkurencją, ale i Londyn, który (tutaj zestawiany z Toronto) nie zapewni przyszłemu emigrantowi godnego życia i wysokich zarobków. Skąd ta pewność? Nie wiadomo, ale Ania z Zielonego Wzgórza była w Kanadzie szczęśliwa. Podobnie jak memu koledze Amanuelowi, tutaj się powiodło. 

Urodził się w Etiopii. Do Kanady wyemigrował piętnaście lat temu. Nie miał żadnych problemów z wpasowaniem się w multikulturowe kanadyjskie społeczeństwo. Dziś dużo podróżuje. Sam mówi o sobie: "jestem obywatelem świata, ale mój dom to Toronto". Miasto to uważa za metaforę świata. "Living in Toronto is like travelling the world witout actually going the distance". Podobnie jak w Nowym Jorku, każda narodowość znalazła tu swój własny kąt. Little Italy, Korea Town, Ethiopian Village. Wspomina także wielką społeczność kanadyjskiej Polonii, z którą miał przyjemność obcować. Z uśmiechem na twarzy wspomina Ukrainkę pochodzenia polskiego, której dziadkowie oddali ogromne połacie ziemi, które posiadali w Małopolsce i wyemigrowali za Ocean. Opowiada o swoich przyjaciołach ze studiów, którzy pochodzili z różnych zakątków świata takich jak Egipt, Holandia, Japonia. Kiedy pytam go o to, ile jest prawdy w określeniu, że Kanadyjczycy to mili, rozsądni, skorzy do kompromisu i nie wychodzenia przed szereg się ludzie, odpowiada, że określenia te są jak najbardziej na miejscu. Oczywiście znajdą się i tacy, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, żyją poza prawem albo budzą strach, ale zaraz dodaje, że every forest has snakes. Zwraca uwagę na to, że moja wiedza jaką posiadam o Kanadzie (a dużo jeszcze przede mną) mogłaby konkurować z tą, jaką posiadają sami Kanadyjczycy, a co dopiero obcokrajowcy. Według niego małą wagę przykłada się do kultywowania tradycji, ale zrzucić to można na zbyt wielką różnorodność kultur, które na co dzień się tam ścierają. 

Nie mogłam oczywiście nie poruszyć kwestii Quebecu. Komentuje to krótko: "Ci ludzie żyją przeszłością". Nie potrafią zrozumieć, że XVIII wiek już minął, Francuzi już nie wrócą, a oni sami działają na swoją niekorzyść odrzucając pomoc ze strony rządu federalnego. Walczą o swoją tożsamość, której nikt tak naprawdę nie pragnie im odbierać. Ammanuel podkreśla także różnice, które odczuć można podczas obcowania z Quebecois: "są bardziej zachowawczy, nieufni, ale to wciąż sympatyczni ludzie, z którymi można się pośmiać i porozmawiać na wiele tematów." Oczywiście jeśli znasz francuski.

Ani Wy, ani ja nie musimy zgadzać się z tym, co mówi Amanuel. Tak naprawdę każdy Kanadyjczyk ma swoją własną, odrębną na swój sposób, opinię na temat swoich rodaków. W zależności od miejsca pochodzenia, wychowania, zainteresowań, dostępu do kultury. Oczywiście nikogo, nawet tych niemałych ignorantów, nie zaskoczy słowo wielokulturowy, które po raz kolejny tutaj publikuję (wciskam). Mądrować się mogę, ale zachęcając Was do kupienia biletu za Ocean sama się skonfudowałam. To tak ładnie brzmi jak się czyta. Zrobić coś w rzeczywistości jest strasznie ciężko. Niemniej jednak, jeśli ktoś podejmie to ryzyko/wyzwanie niech da znać. Zrobię mu ołtarzyk, dodam do znajomych, a potem będę podlizywać się tak długo, aż nie zaoferuje mi wspólnego mieszkania i nie załatwi pracy.

***
Oczywiście nie wyjeżdzajcie do 17 listopada kiedy to zakończy się przewspaniały Festiwal Kultury Kanadyjskiej.
Poza tym na Fejsbuku mamy nowe logo i jesteśmy super. Klik: GrabCanada

niedziela, 9 września 2012

I can only kill you with a song

Ben Caplan, jaki jest, każdy wie. Podczas wiosennego pobytu w mieście królów polskich zjednał sobie sympatię tłumów - dziwnym nie jest zatem, że wraca, by znów zaśpiewać i wychylić kielona na scenie i poza nią. Ale na tydzień przed jego występem w Rozrywkach 3 pojawi się inny kanadyjski (a konkretnie quebecki) wykonawca: Alex Zhang Hungtai znany jako Dirty Beaches! Czy się cieszymy? Bardzo. Ten montrealski chłopak wie, co to dobre lo-fi. 23 września niech upłynie z piosenką.


Trzymając się kurczowo tematów muzycznych: wśród kanadyjskich nowości płytowych przynajmniej dwie zasługują na baczniejsze spojrzenie. 

Kilka miesięcy temu dopadły nas smutki, gdy słodka parka tworząca Handsome Furs postanowiła się rozstać, a tym samym rozwiązać zespół. Wiadomym było jednak, że Dan Boeckner długo próżnować nie zamierza - i faktycznie, po chwili sygnował już swoim nazwiskiem nowy projekt. I to w nie byle jakim towarzystwie, dołączył do niego bowiem Britt Daniel z teksaskiego Spoon, by utworzyć nową supergrupę Divine Fits. Pierwszy album - A Thing Called the Divine Fits - ukazał się przed kilkoma dniami i nie zawodzi! Chłopakom współpraca wychodzi na dobre, udało im się znaleźć ciekawe brzmienia i jakościowo stawiam ich zdecydowanie wyżej niż ostatnie dokonania Handsome Furs.


Drugim wydawnictwem wartym uwagi jest The North grupy Stars z Toronto. Bujają się oni po kanadyjskich scenach od ponad dziesięciu lat, wielkimi gwiazdami jakoś zostać nie mogą i nie zostaną nimi też zapewne przy okazji nowego albumu. Nie zmienia to jednak faktu, iż jest to album wyjątkowo udany. Elegancki i subtelny w starym stylu, ale bez nachalnej retro stylizacji. Kilka rzeczy ślicznych - jak na przykład ten rozbujany numer. Dużo gwiazdek dla Stars!


W poprzedniej notce Asia wspominała swetry - tak się składa, że NFB właśnie w tym tygodniu opowiada nam w uroczej krótkometrażowej animacji o swetrach, hokeju i małym miasteczku w Quebecu. Aż się chce wskoczyć w łyżwy (juz niedługo)!

The Sweater by Sheldon Cohen, National Film Board of Canada

piątek, 7 września 2012

*

OK. Jesień oficjalnie nadeszła, a wraz z nią pojawiły się wełniane skarpetki do spania i komin na szyi. Nie mogłam się powstrzymać od wpisania w google.com hasła Canadian+Sweater, dzięki czemu poznałam kolejny symbol, za który powinien zostać przyznany punkt na egzaminie z Problematyki Kanadyjskiej (czytajcie nas drugoroczniaki). Zimne wieczory umila nam pan przyjaciel telewizor, który niejednokrotnie zaskoczył mnie tym jak bardzo dobrze zabija czas i wydajność mózgu. Wczoraj zachęcona wyłapaniem słowa Kanada w miejscu ukazującym kraj produkcji, obejrzałam kolejny film dokumentalny, który sprawił mi przyjemność. A pomyśleć, że jeszcze kilka lat (naprawdę LAT; od czterech, co najmniej ,je uwielbiam) temu uważałam, że ogląda je tylko mój dziadek i tylko kiedy lecą na Discovery Science. "101 Zamachów na Hitlera" i "Skarby Atlantyku" znamy na pamięć. Tak więc zachęcona tym, że Wielka Księżna Olga Aleksandrowna umarła w 1960 r. w Toronto, obejrzałam ponad godzinny film, do czego zachęcam wszystkich. Olga wyjechała do Kanady z powodów politycznych. Na miejscu obracała się w kręgu rosyjskich intelektualistów żyjąc na farmie, malując obrazy. Z dworskiego przepychu do krowiego łajna, ale tak naprawdę od wielkiej depresji do radości czerpanej z życia i prawdziwej miłości. Nie wiem, czy łatwo jest się przyzwyczaić do takiego regresu społecznego, ciężko natomiast wyobrazić sobie skarbiec carskiej rodziny jeżeli już na przełomie XIX i XX wieku posiadali oni kamerę, która uwieczniła większość część koronacji brata Olgi, Cara Mikołaja II. Co kręcili wtedy w Kanadzie? Jeszcze nic.
(koronacja Mikołaja na Cara Rosji 1896)

Rosjanie z pewnością uparliby się, że urządzenie filmujące wynaleźli sami, wierząc w to tak samo mocno jak w to, że Putin potrafi wskazać żurawiom odpowiednią drogę. Wracając do filmu, polecam go tym, którzy czerpią przyjemność z poznawania przeszłości z czarno-białych fotografii, wielbicielom historii miłosnych i przepychu (suknia ślubna za 35 tys. rubli, gdzie dla porównania jedna cenna, luksusowa krowa kosztowała 4 ruble?!) oraz wszystkim tym, których wiatr i siąpiący deszcz zatrzymały dzisiaj pod kołdrą. To jest właśnie magia filmów dokumentalnych - dziś nie umiem sobie odpowiedzieć co spowodowało, że wysiedziałam dwie godziny, a w czasie reklam nie przełączałam kanału. Dziś jednak zechciało mi się o tym napisać. Chyba o to chodzi. 

Z zupełnie innej beczki napomknę tylko o wielkim powrocie wielkiego Bena. Uważam, że nie ma koncertu Bena Caplana bez Olgi Kwaczyńskiej, ale skoro koleżanka wybiera Holandię, przyjdzie nam wszystkim bawić się bez niej. Oficjalnie ogłoszę, iż koncert odbędzie się 28. września w Rozrywkach 3. Front Row Heroes (oraz wszyscy cudowni wolontariusze) serdecznie zapraszają! Będzie się bawiło. No i piło. 


*Notka powstała dzięki niechęci do raportu z Kostaryki, który piszę od maja. Jeżeli znacie kogoś, kto regularnie pisuje raporty na to państwo, dajcie mi proszę numer. W zamian obiecuję wafelka, herbatę na piękno lub 1/20 pewnych używek, których pudełko jest dziś wściekle różowe.

czwartek, 30 sierpnia 2012

this is a great, great story

Dzieci szykują się do szkoły, Bogusław Linda szepcze mi do ucha, że nigdy nie będzie takiego lata, jeszcze kilka chwil, a przyjdzie wciągnąć na korpus wełniany sweter. To dobry czas, by zerknąć w przyszłość. A przyszłość będzie udana - już teraz wiadomo, że ta jesień w Krakowie upłynie pod niejednym kanadyjskim znakiem, nad czym między innymi dziarsko pracuje dziarskie Koło Naukowe! Festiwal Kultury Kanadyjskiej oszołomi wszystkich wodospadem atrakcji już w listopadzie, trzymajcie rękę na pulsie, bo będą się działy rzeczy wspaniałe. Mała podpowiedź? Ależ proszę.


Wszystkich zainteresowanych współpracą/pomocą przy organizacji tego wiekopomnego wydarzenia (będzie co robić) prosimy o kontakt pod zaskakującym adresem festiwalkulturykanadyjskiej@gmail.com - gwarantujemy wdzięczność, przyjaźń i wszelkie niezbędne w karierze zaświadczenia.

To oczywiście nie wszystko - ostrzenie zębów na kanadyjskie atrakcje już wprawdzie trwa, ale nie uprzedzajmy zdarzeń. Na kolejne ekscytacje przyjdzie pora, póki co obejrzyjmy trailer nowego filmu słodkiej Sarah Polley.

Oscar®-nominated director Sarah Polley offers up a genre-twisting film that playfully excavates layers of myth and memory to reveal the truth at the core of a family of storytellers. The film premieres at Venice Days film festival, followed by a Special Presentation at the Toronto International Film Festival in September. 


Takie to doniesienia z wakacyjnego frontu. Bądźcie zdrowi, zbierajcie siły na jesienny desant. Z nowym teledyskiem nieocenionego Spencera i kolegów w podorężu oczywiście:

sobota, 25 sierpnia 2012

Let's take a little break.

Wakacje pełną parą (a wyrażenie te nabiera nowego sensu, gdy spędza się je w światowej stolicy Parowozów), mało więc czasu na cokolwiek innego jak nicnierobienie. Z uśmiechem na ustach zamierzam to kontynuować, a że nawet pisanie zaliczam do sportów, także notka ta będzie miała charakter tylko i wyłącznie informacyjny. 1. Żyjemy i bez studiów mamy się nad wyraz dobrze. 2. Widzimy się w październiku w Krakowie.
Przed nami jeszcze 5 tygodni słodkiego lenistwa zanim zaczniemy spalać letnie kalorie wchodząc na drugie trzecie piętro budynku na Rynek 34. Cieszmy się podróżami PKP do woli, bo po wakacjach tłumy będą mniejsze. 

Mimo że szał po Green Zoo nareszcie powoli mija uchylę rąbka tajemnicy i pokażę jak się świetnie bawiliśmy. Be dżelys.

(przepracowici wolontariusze i Tak Zwany Socalled.)

Ledwo tutaj widocznie, ale mocno i z całego serca, wspieraliśmy strajki studentów w Quebecu, co demonstrowaliśmy nosząc czerwone przypinki zrobione z ogona montrealskiego pluszowego potwora.

(tu już bardziej wymownie)

To spotkanie z rodowitymi Montrealczykami uświadomiło nam, że Quebecois chcą zmian, dążą do nich, a  wszelkie stereotypy o ich zacofaniu i ciemnych umysłach powinny zostać obalone tu i teraz. Jeżeli się chce, można wszystko. Ale o tym, mimo braku przedmiotów o tematyce kanadyjskiej, usłyszymy na pewno już w październiku. Do zo!

czwartek, 19 lipca 2012

twist & turn


Lato trwa w najlepsze. A jak lato, to i klęski żywiołowe! Obejrzawszy wszystkie dostępne nagrania z przejścia naszej niedawnej swojskiej trąby powietrznej, przypomniawszy sobie, że film Twister widziałam 14 razy i wysłuchawszy pogodynek mantrujących od rana ostrzeżenia o nadchodzących burzach, grzebię leniwie w internetach i dowiaduję się w szczegółach, dlaczego wszyscy umrzemy. Zanim zawczasu pójdę poinformować sąsiada z parteru, że w przypadku zaobserwowania superkomórki burzowej wbijam do niego na herbatę, bo ma najbezpieczniej, możemy jeszcze ze współczuciem zerknąć na Kanadę.

Świat nie poskąpił Kanadzie niczego! Także tornad, bowiem jest to drugi za USA kraj pod względem częstotliwości ich występowania na świecie. Rocznie przechodzi około 80 udokumentowanych trąb powietrznych, głównie upatrując sobie południowe Ontario i prerie. Na szczęście mając do dyspozycji nieprzebrane hektary ziemi, kanadyjskie trąby nie zabijają ludzi tak masowo, jak czynią to trochę niżej na mapie. Ale jakoś szczególnie sielsko też nie jest.

Najwięcej osób - 28 - uśmierciło tornado sprzed dokładnie stu lat w Reginie, Saskatchewan. 2500 osób zostało bez dachu nad głową. Ciekawostka wśród ciekawostek: w tym feralnym czasie w Reginie przebywał późniejszy gwiazdor Hollywoodu - Boris Karloff. On i jego trupa utracili w pogodowym incydencie cały dobytek, Boris dorabiał grosze sprzątając gruzowiska, a miasto opuścił dopiero w październiku 1912, 4 miesiące po uderzeniu trąby.


Kanady nie pominął też najgwałtowniejszy w historii wysyp tornad z 1974 roku - Super Outbreak - gdy w ciągu 24 godzin w pasie od Ontario po Georgię i Alabamę przeszło 148 trąb powietrznych. Edycja kanadyjska uderzyła w miasto Windsor, gdzie zginęło 20 osób - i żeby nie było wątpliwości, że te dramatyczne wydarzenia na pewno miały miejsce w Kanadzie: większość ofiar znajdowała się na lodowisku i grała w curling. True story. Jedna z zawodniczek uniknęła pewnej śmierci, gdyż tuż przed zawaleniem dachu postanowiła wyjść na papierosa - chwilę później wisiała już w powietrzu, trzymając się klamki. Do środka wciągnął ją podbiegający znajomy - tornado zdążyło już zerwać jej buty ze stóp (nie zmyślam tego, naprawdę, Internet nie kłamie).

Większość trąb powietrznych w Kanadzie trzyma się w relatywnie znośnych granicach F0-F3 w skali Fujity, ale jeden jedyny raz pojawiła się taka na poziomie F5: wiatr o prędkości od 419 do 512 km/h (może unosić bardzo ciężkie obiekty i przenosić je nawet o kilkaset metrów, zrównuje z ziemią wszystko co napotka na swej drodze). Taki potwór pojawił się w Elie, Manitoba, w roku 2007. O dziwo nikt nie zginął.



W zeszłym roku kolejny tornadowy outbreak nawiedził Amerykę Północną, zahaczając o Kanadę - szczęśliwie dość bezboleśnie - a największym ekscesem pogody z 2011 była trąba powietrzna w Goderich, Ontario (której jak na złość nikt porządnie nie uwiecznił na filmie). Zatem tegoroczne świeżynki:


Takie to meteorologiczne szaleństwa funduje swoim mieszkańcom piękna Kanada - nie tylko można sobie tam odmrozić głowę, ale i zostać wessanym w powietrzny wir 80 razy w roku! Więc jeśli patrzenie w polskie niebo i czekanie na nadejście miejscowej apokalipsy to dla was za mało, zawsze możecie przyłączyć się do tych chłopaków i ruszać na prerie.



sobota, 2 czerwca 2012

GREEN ZOO Y U SO GOOD

Nie potrafię zebrać się do napisania o festiwalu Green Zoo, z którym żegnaliśmy się prawie tydzień temu, nie tylko dlatego, że aftery po nim jakoś nie chcą się skończyć, a ilość esejów, jakie trzeba było wyprodukować w tych dniach pozostawiła mnie sparaliżowaną umysłowo. Nie potrafię, bo nie wiem, jak opisać perfekcję tych czterech dni. Było TAK DOBRZE. Doskonałe koncerty (Moonface + Siinai, jak mogliście mi to zrobić, będę za Wami tęsknić i płakać do końca świata), doborowe towarzystwo, śmiech, przygoda, obciach, wpadki i sukcesy, pośpiech, lenistwo, niewyspanie, energia, ekstaza, ekscytacja. Po zakończeniu tego maratonu naprawdę trudno było dojść do siebie fizycznie, psychicznie chyba do teraz mi się nie udało. Byliśmy szczęśliwi, twarze bolały od uśmiechu. Daliśmy radę! W zasadzie jestem już gotowa na przyszły rok, jeszcze weselszy i z jeszcze większym przytupem. Choć chyba zawczasu zamówię sobie jakąś kroplówkę i zestaw reanimacyjny, bo cztery dni takich przygód nie są najłatwiejsze (ale i tak najlepsze).

Moonface, Ben Caplan, Socalled, POP Montreal. Przestałam zwracać już uwagę na to, że wszyscy próbują przekonać mnie, że Kanada nie jest znowu taka najlepsza. Może nie być, ważne, że przyjeżdżają z niej do nas tak fajni ludzie.


I tak to zostawmy. Do zobaczenia za rok!

wtorek, 15 maja 2012

polityka czyli słowa słowa i zażenowanie

Stephen Harper ma gości. Jak podaje Ambasada Polska w Ottawie, w dniach 12-14 maja 2012r. z wizytą w Kanadzie  przebywał premier Polski, Donald Tusk.
Panowie premierowie rozmawiać mieli o energii głównie, teoretyzowali na temat sprowadzenia kanadyjskich firm z branży energetycznej do naszego kraju. Sukcesem nazwać można zakup przez KGHM Miedź Polska S.A kopalni miedzi w Sadbury. Podobno wypili też herbatę, Harper słodził Polsce mówiąc, że byliśmy jedynym krajem, który po kryzysie 2008 nie popadł w recesję i że w ogóle jesteśmy super. Panowie wyjechali też na wycieczkę, mianowicie odwiedzili Polonię w Wilnie. Zbieżne nazwą ze stolicą Litwy miasto, jest najstarszą polską osadą w Kanadzie. Premier Tusk dumny jest z tego, że żaden inny polski premier nigdy tam nie dotarł. Nie wiadomo jednak, czy decydując się na tę wizytę, dokonał dobrego wyboru, bowiem jego przyjazd nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. Postaram się być obiektywna, chociaż pisząc o hasłach znajdujących się na transparentach przez Polonię wznoszonych, rumienią mi się nieco policzki. Czemu mają dziwić nas komentarze obcokrajowców, skoro ludzie nazywający się Polakami, członkowie pierwszej polskiej parafii, z której są tak dumni, witają przedstawiciela ich Ojczyzny napisami: "TVN kłamie", "Nie oddamy Radia Maryja". Sam Donald Tusk dyplomatycznie nie skrytykował tego zachowania, uznając je nawet za przejaw polskości i powód do dumy, bo przecież mimo że tyle lat jesteśmy na emigracji, wciąż wierzymy w polskie ideały. Może czuł się jakoś personalnie dotknięty, bo Kaszuby to przecież niedaleko Trójmiasta są. Polonia za Oceanem wydaje się być nieco skostniała, ale to już moja osobista opinia.


"Canada is a leader in the production of virtually all forms of energy and we have considerable Canadian companies that are interested in working in Poland," 

Stephen Harper
nic, tylko się cieszyć.

Kanadyjczycy wrażliwi są i dobrotliwi (bez ironii). Dowód na to stanowi przekazanie Fundacji Auschwitz-Birkenau $400.000. Popieramy i dziękujemy. Teraz czekamy na całkowite zniesienie wiz dla Polaków, zwiększenie inwestycji kanadyjskich w Polsce, imiennie adresowane bilety lotnicze do Vancouver oraz na koniec deszczowej pogody w Krakowie.

Fajnie byłoby też zacząć pisać lepsze eseje i znaleźć chwilę na nieograniczony budzikiem, sen.



sobota, 12 maja 2012

atop chrome camels wandering pixelated deserts

Współczuję tym, którzy nie przybyli w miniony wtorek do chłodnych piwnic klubu RE, bo znaczy to, że nie tańczyli z najfajniejszymi chłopcami z basketball oblewając się bitą śmietaną, nie siedzieli do późnych godzin nocnych rozmawiając o Vancouver, Montrealu oraz blaskach i cieniach życia w Kanadzie. I nie zobaczyli jednego z najbardziej oszałamiających koncertów ostatnich czasów. Wykonawcy sami określają swój gatunek muzyczny jako turbofolkstep i tak, mają rację. Było szaleństwo na scenie i pod nią, kaskady dźwięków, orientalny zaśpiew i hałas. Szamanizm dla młodych wykształconych z dużych miast. Basketball, jesteście niebywali, jesteście naj. A Wy, którzy nie wzięliście udziału w tym święcie, być może będziecie mieli jeszcze okazję naprawić swój błąd, bo chłopcy bardzo są chętni do ponownych odwiedzin. Warto śledzić ich poczynania, warto pokochać muzyczną koszykówkę.


Ci mili ludzie zburzyli mój świat, oznajmiając, że Vancouver nie jest przedsionkiem raju, że jest drogo, a mieszkańcy wcale nie są tacy przyjacielscy (wiadomo, że i tak im nie wierzę). Mówili też, że najfajniejszy jest Montreal, nawet dla tych, których zasób słownictwa francuskiego zamyka się w dziesięciu wyrazach. Myślałam o tym dziś i poczułam, że tak! To ten dzień! Dzień quebeckich eksplozji na talerzu. Dzień poutine

W teorii brzmiało genialnie. W praktyce: nie za bardzo. Rozmiękczone frytki pływające w sosie były jednak nieszczególne. Ale przecież miliony Québécois nie mogą się mylić i trzeba będzie spróbować tej mikstury pewnego dnia w mieście na M. Z cyklu Czy wiesz, że: poutine można nabyć w Kanadzie nawet w takich wyszukanych przybytkach jak McDonald's, KFC czy Burger King. Oprócz klasycznej wersji potrawy, można zjeść na przykład taką z dodatkiem mięsa homara, trufli czy kawioru. Co roku też odbywają się Mistrzostwa Świata w Jedzeniu Poutine! Niepokonany Pat Bertoletti wciągnął w 10 minut prawie 6 kilogramów tego zacnego przysmaku. Szacun. Dobra rada: nie googlujcie zdjęć z tego wydarzenia. Utrata apetytu gwarantowana.
Zamiast: jeszcze kilka dźwięków od basketball.

poniedziałek, 7 maja 2012

hello, May.

someone asked: I go to school in North Carolina for half the year and live in Canada the other half. My teammates on my soccer team have CRAZY thoughts about Canadians.
My roommate's mom asked me if we had an army... Umm, so everything we did in World War I and II, Iraq, Afghanistan isn't acknowledged? Coooool.
My teammate asked us if we had our own money.
My teammate believed we ate roasted penguins on a stick.

I even asked one teammate if they learned anything about Canada in school, considering we learn quite a bit of things about the USA. She replied, "we learn that you guys don't do anything
". 

źródło:http://youknowyourecanadianwhen.tumblr.com/


Czas wrócić do rzeczywistości! Koniec zajęć pozalekcyjnych, festiwali, konferencji, obijania się nad Wisłą i jazdy pociągami. Uniwersytecie - stęskniłam się. Przepraszam i obiecuję poprawę. Z utęsknieniem czekam na społeczeństwo Kanady, mając nadzieję na to, że wyszliśmy już z okresu ciemności i dotarliśmy chociaż do końca lat 60. 


Szykujcie się, bo Green ZOO Festival zbliża się wielkimi krokami!! A zapowiada się emocjonująco, intrygująco, niesamowicie! (w nawiasie dodaję, że w trakcie są moje imieniny i być może na coś liczę). Nas szczególnie interesować będzie BETEL i Pop Montrealowy stejdż, który dwujęzycznym oczywiście będzie. Kupujcie i przybywajcie!


nie wiem co to, ale chcę. co to jest?

Ok, idę spać.

środa, 11 kwietnia 2012

Further Chronicles of Avonlea

Swego czasu odkryłyśmy z Joanną kilka zaskakujących podobieństw między naszymi matkami, wśród których te najważniejsze to sympatia do Kanady i gorące uwielbienie dla serii książek o Ani Shirley, tej z Zielonego Wzgórza. My same nigdy nie zapałałyśmy do tej bohaterki porównywalnym uczuciem, ale nadrabiam zaległości i ostatnie tygodnie spędzam mentalnie w warunkach Wyspy Księcia Edwarda nakreślonych przez Lucy Maud Montgomery. I całkiem mi się tu podoba. Wprawdzie czasem przewracam oczyma przy okazji kolejnego natchnionego monologu Ani na temat leśnych wróżek w koronach drzew, czasem zgrzytam zębami, czytając o następnym lodowatym sercu zmiękczonym błyskawicznie przez urok jej uśmiechu, ale nie jest źle, skoro aktualnie znajduję się w połowie tomu piątego (Wymarzony dom Ani) i chętnie będę kontynuować tę książkową znajomość. Kręci mnie uporządkowany świat wyspy sprzed wieku, subtelny humor, towarzyski konwenans i to, że wszyscy wiedzą, co wypada, a co nie. I nawet to, że każdy wątek dobrze się kończy - oczywiście przy udziale sprawczej siły protagonistki.

A jeśli Zielone Wzgórze i pani Linde, to w pamięci od razu odżywają niedzielne poranki z Polsatem i śniadania z niezapomnianym kanadyjskim serialem Droga do Avonlea inspirowanym twórczością Montgomery!


Szkółka niedzielna, utrzymywanie perfekcyjnego porządku, łyżwy na zamarzniętym jeziorze. I tak przez siedem sezonów! Dobrze byłoby odświeżyć sobie tę pozycję i dzięki cudom Internetu da się to zrobić.

Z serialu pamiętam dobrze wielkooką blondyneczkę Sarę Stanley i przy okazji tych telewizyjnych wspomnień postanowiłam dowiedzieć się, jak dalej potoczyła się kariera wcielającej się w tę postać Sarah Polley. I tu niespodzianka! Polley zajęła się bowiem reżyserią i to z imponującym efektem. W zeszłym roku podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto zaprezentowała swój drugi już (po Away From Her, za który otrzymała m.in. nagrodę Genie w kategorii reżyseria w 2007) długometrażowy film pt. Take this Waltz. Kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności? Okazja, by zobaczyć Take this Waltz na dużym ekranie nadchodzi wielkimi krokami wraz z rozpoczynającym się na dniach festiwalem Off Plus Camera (na którym spotkamy odbywającą swe praktyki Asię). 21 i 22 kwietnia w Kinie Kijów będzie można obejrzeć tę dobrze zapowiadającą się opowieść.



I tak to wszystko przyjemnie łączy się ze sobą! W ogóle warto z uwagą przewertować program festiwalu, bo imponuje i cieszy (Geek Cinema! Electrick Children, och!). Z kanadyjskich pozycji będzie można załapać się na przykład na wspomniany już na blogu i niezmiennie ukochany film Youth in Revolt z Michaelem Cerą, a także na trochę kina quebeckiego w postaci filmu Laurentie  w reżyserii Mathieu Denisa. Tej wiosny sporo Kanady w Krakowie, więc nie szczędźmy sił, czasu ani pieniędzy i korzystajmy!

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

coming up next

I już po imprezie, już po kwiecistych podziękowaniach, ściskaniu statuetek spoconymi dłońmi, po prężeniu się na czerwonym dywanie. Juno Awards zostały rozdane po raz 42, tym razem w Ottawie. Wszyscy wyglądali pięknie (och, Feist!) i zapewne świetnie się bawili, mimo faktu, iż Fan Choice Award powędrowała w delikatne dłonie Justina Biebera.

Tym razem żaden z wykonawców nie zdominował imprezy na skalę podobną do Arcade Fire przed rokiem, ale dwie nagrody zgarnęła wspaniała Feist (jako Artystka Roku i w kategorii Adult Alternative Album of the Year), trzy zaś sympatyczni brodacze z The Sheepdogs uznani za New Group of the Year oraz autorów Rock Album of the Year i singla roku - I Don't Know.


Z pustymi rękami ze Scotiabank Place nie wyszedł też Dan Mangan, znany od dziś jako New Artist of the Year oraz, wbrew moim bukmacherskim przewidywaniom, twórca Alternative Album of the Year (nie tym razem, Destroyerze). 

Tradycyjnie też poświęcamy chwilę na kategorię Aboriginal Album of the Year! W tym roku zwyciężył  Murray Porter - Mohawk z Ontario - z albumem Songs Lived & Life Played. 

A skoro już kręcimy się dziś przy tematach muzycznych, czas oficjalnie ogłosić na naszych łamach najfajniejsze wydarzenie tej wiosny, czyli długo wyczekiwany Green Zoo Festival! Dzięki słodziakom z Front Row Heores i dobrym ludziom z POP Montreal już w maju będziemy bawić się do utraty przytomności w kilku krakowskich lokalach i radować się feerią dźwięków. I będzie bardzo, bardzo kanadyjsko. Wśród dotychczas zaklepanych wykonawców z naszego ulubionego kraju prym wiedzie oczywiście wielokrotnie tu hajpowany Spencer Krug z projektem Moonface (zanudzę Was zachwytami nad tą postacią na śmierć, obiecuję).
Ale to dopiero początek! Na liście bowiem także nieludzko zarośnięty Ben Caplan z Halifaksu. Co za twarz, co za głos! Na pewno potrafi łowić ryby, na pewno lubi pić whisky i na pewno da cudny koncert.

Odwiedzi nas też smutna specjalistka od alt-country - Katie Moore - i wspaniały, szalony człowiek renesansu z Montrealu - Socalled.


Tyle radości na raz! Czy możecie w to uwierzyć? A line-up zapełniony dopiero w połowie, dużo w nim jeszcze miejsca na miłe niespodzianki. Nie zapominajmy też o wykonawcach spoza zasięgu kanadyjskich kodów pocztowych: do naszej mieściny przyjadą między innymi rewelacyjni Lower Dens, Swearing At Motorists czy Molly Nilsson.

Rezerwujcie zatem bilety, otwierajcie kalendarze i obsypujcie daty między 23 a 26 maja brokatem, rysujcie serca na marginesach, bo będą to dni szczęścia, przygody i zachwytu!

środa, 28 marca 2012

I left my head in the bed

Wpadłyśmy w szał projektów do zrealizowania, brak nam czasu! W dodatku słońce zaczyna świecić, czuć już wiosnę i nie za bardzo chce się wierzyć meteorologom, którzy na niedzielę zapowiadają śnieg. Też jesteście tak zmęczeni od samego rana? Dojście na Rynek sprawiło mi autentyczny ból. Na całe szczęście zaraz pojawił się darmowy Internet <3 ach...
Pokrótce więc - w piątek, tj. 30 marca, w IAISP na Rynku Głównym 34 w sali nr 4 odbędzie się podsumowanie roku 2011, które zaszczycimy (?) swoją obecnością. Jako Sekcja Kanady KNA w skrócie przedstawimy osiągnięcia Kanadyjczyków w dziedzinie szeroko pojętej kultury. Już się na to cieszymy!

Poza tym wielkimi krokami zbliżają się IV Dni Kultury Amerykańskiej! W tym roku odbędą sie one pod hasłem I left my heart in San Francisco. Będą kwiaty we włosach, będzie dużo kontrkultury, kwestii rasowych, mniejszości seksualnych i etnicznych. Będzie o wielkim kalifornijskim biznesie i doskonale rozwiniętym przemyśle. Nie zapomnimy także o tytułach bezsprzecznie kojarzonych z San Francisco (patrz: Full House, Milk, Vertigo, Hitchcock w ogóle). Będą spotkania Sekcji Muzycznej i Literackiej, które chwalić będą beat generation i nie tylko. Wszystko się ma zakończyć słodkim upijaniem się (soki dla tych, którzy 21. urodziny świętować dopiero będą) do rana w jednym z krakowskich klubów, ale tego gdzie dokładnie, dowiemy się jak tylko koleżanka Sonia wróci z urlopu.



Szykujemy też prawdziwie kanadyjski wieczorek tematyczny. Na ścianie mieszkania przy Wielickiej obowiązkowo zawiśnie czerwono-biała flaga, na stole znajdą się penkejki z syropem klonowym (tu następuje zrzuta po 4,50zł), w tle słychać będzie ikony kanadyjskiej sceny muzycznej z Nelly Furtado na czele, a po dobranocce czytać będziemy powieści wprost z najdalszych zakątków Alberty. Zapraszamy!
(jeśli jednak nie czujesz tego klimatu, masz mniej niż 18 lat, nie lubisz hokeja lub nie wiesz jak nazywa się bramkarz Cracovii i Reprezentacji Polski - odpuść sobie)


Dziękuję UJotowi za bezpłatny Internet w Instytucie. Korzystając z tego, że lenistwo nie pozwala mi się ruszyć do domu napisałam wreszcie tego posta i wiem, że się z tego cieszycie. Tak prywatnie powiem, że tęsknię za poprzednim semestrem, gdzie było mnóstwo nowości. Nie lubię Cię Bronku Malinowski, mimo że ciekawe są twe badania prowadzone matodą terenową, nie lubię też Barthesa i szkoły frankfurckiej. 1774 - Quebec Act. Tak tylko mówię. Paradoksalnie najmilsze wydają się być ćwiczenia. Ahoj!

środa, 14 marca 2012

jak bez wysiłku kochać się z Murzynem

Jak bez wysiłku kochać się z Murzynem. Pozycję o takim tytule nabył mój serdeczny przyjaciel podczas którejś ze wspólnych wizyt w Taniej Książce, przyjmując tym samym na klatę ciężar całego recitalu żenujących żartów. Dopiero podczas przetrząsania prezentacji na przedmiot Wprowadzenie do problematyki kanadyjskiej przed niedawnym zaliczeniem odkryłam, że to ponoć istotny tytuł dla współczesnej literatury quebeckiej! Trzeba było zatem odszczekać wszystkie wyszukane dowcipy, poprosić o pożyczenie i budzić konsternację podczas lektury w tramwaju.
Autorem tej krótkiej książeczki jest Danny Laferrière, z pochodzenia Haitańczyk, od wielu lat zamieszkały w Montrealu pisarz i dziennikarz, sama zaś książka wydana w roku 1985 była jego literackim debiutem.

Tytuł wcale nie jest zwodniczy: Jak bez wysiłku... traktuje głównie o seksualnych relacjach bohatera-narratora z białymi dziewczętami, przeważnie studentkami Uniwersytetu McGill, w dusznym, zagraconym mieszkaniu dzielonym z nieustannie pogrążającym się w medytacjach współlokatorem. Kryzys twórczy, stukanie w maszynę do pisania, bałagan i wesoły korowód młodych kobiet. Bohaterkom nie udało się nawet otrzymać imion, to tylko typy: Miz Literatura, Miz Desperacja, Miz Snob. Urocze, pretensjonalne, naiwne, cyniczne, każda jest inna, każdą też co innego pcha w ramiona haitańskiego początkującego pisarza w obskurnym lokalu  z sypiącym się sufitem.

Tematem rozważań Laferrière'a są skomplikowane relacje międzyrasowe. Dlaczego białą dziewczynę z dobrego quebeckiego domu przyciąga czarnoskóry chłopak bez grosza w kieszeni, cytujący z podobną częstotliwością Freuda, co Mahometa? Kto czuje się górą w tym związku, a kto jest poniżony? Książka powstała prawie 30 lat temu, ale kwestie, które porusza, zapewne aktualnymi pozostają do dziś, zwłaszcza iż w prowincji Quebec czarnoskórzy mieszkańcy stanowią zaledwie 2,5% ludności (hello, Statistics Canada, nadal cię lubię). Oczywiście tylko zgaduję. Cóż może wiedzieć o byciu czarnym facetem w Kanadzie polska bladolica studentka. Nawet nie jestem pewna, jakich słów należy używać w tej notce, by zachować krystaliczną poprawność polityczną. Więc mogę uwierzyć prowokującemu Laferrière'owi, że dystans między ludźmi o różnym kolorze skóry może niewidoczny jest w biurowych boksach i na montrealskiej ulicy, ale w sytuacji łóżkowej trzyma się mocno.

Danny Laferrière Jak bez wysiłku kochać się z Murzynem, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2004


PS Jeśli ktoś nadal trwa w błędzie i nie polubił nas na fejsbuku, niechaj czyni to czem prędzej!

Na koniec jeszcze piosenka (która jest dobra na wszystko - i kanadyjska)

sobota, 3 marca 2012

Sto lat GrabCanada!


Skończyło się leniuchowanie (no, jasne). Czas zakasać rękawy i ruszyć do boju o lepszą przyszłość. Odwlekanie wszystkiego na 'po sesji' nie ma najmniejszego sensu, toteż bierzemy się do roboty. Publiczne ogłoszenie naszych planów może nas jedynie zmobilizować.
Zanim przejdę jednak do rzeczy najważniejszych pragnę uczcić minutą gromkich braw dzisiejszy ważny dzień! Dokładnie rok temu powstał nasz ukochany Blog (aż ciśnie mi się na usta pełne czułości słowo Blogasek). Tak, fani! GrabCanada ma już rok! Czegoś się nauczyliście? Coś Was zainteresowało? Zmusiłyśmy Was do zainteresowania się kwestią sporów wewnątrz Partii Liberalnej? Jakkolwiek brzmi Wasza odpowiedź, my jesteśmy o rok wiedzy dalej niż rok temu. Poniekąd zmuszone do zaliczenia kursu założyłyśmy Bloga, który miewał swoje dobre i lepsze momenty. Bloga, który spowodował, że zanim ktoś skrytykuje Kanadę obejrzy się upewniając się, że nie ma nas w okolicy. W związku z powyższym chcemy podziękować (oglądałam cała galę w Kodak Theatre, więc mam wprawę) koleżankom i kolegom ze studiów, którzy nas czytają i lubią, koleżankom i kolegom spoza studiow za to, że z miłą chęcią i ogromną cierpliwością słuchają o tym, że ten a ten pochodzi z Ontario, a to i to zostało wynalezione w Brytyjskiej Kolumbii. Dziękujemy wykładowcom, którzy określili kierunek, w którym podążamy, wspierają nas swoją wiedzą, ciekawostkami oraz pomocami naukowymi. Dziękujemy zaczytującym się w Ani z Zielonego Wzgórza Mamom, dzięki którym Kanada nigdy nie była nam obca, reszcie członków naszych rodzin zwożącym różne souveniry zza Atlantyku. Sobie nazwzajem na motywowanie się, wielostronnicowe rozważania na tematy egystencjalne, leczenie chorych platonicznych miłości do niedostępnych idoli, wspólne narzekanie na marność świata. Publicznie i na forum dziękuję także Karolinie Pietrzok za to, że założyła GrabCanadę. Thank you/Merci. Jeżeli chcecie nam czegoś życzyć to tego, aby nasze teoretyczne pojęcie o Kanadzie przeistoczyło się w praktykę. Prezenty w formie biletów lotniczych pierwszej klasy proszę zostawiać w sekretarciacie Instytutu na Rynku 34. Pijmy!
Docierając w końcu do meritum. Jest piękna, słoneczna sobota, popijamy kawę (ja), jemy lody (K.) i rozmyślamy nad tym jak będziemy świętować wspólne urodziny i co założymy na spotkanie z Ambasadorem Kanady w Polsce. Zanim jednak do tego dojdzie zaczniemy od rzeczy bardziej przyziemnych, w związku z czym reaktywujemy Sekcję Kanady w ramach Koła Naukowego Amerykanistyki UJ. Wszystkich, którzy zainteresowani są pojawieniem się w Spokoju 8. maja (DZIEŃ KOBIET!) prosimy o wciśnięcie TAK na fejsbukowej stronie wydarzenia. Obiecujemy, że tematu historii Kanady nie poruszymy (wybacz Ula, inscenizację bitwy pod Vimmy Ridge przekładamy na inny termin). Będzie audiowizualnie, będzie burza mózgów, będą nasze (genialne, a jak) pomysły i konkretne plany. Nie spotykamy się przecież po to by przepytywać was z kanadyjskiego ustroju. Dyplomatycznie postaramy się nie poruszać tematu Quebecu, gdyż wiemy, że może on budzić mieszane odczucia. Postaramy się, by było choć trochę naukowo, Koło Naukowe do czegoś zobowiązuje. Będzie fajnie. Jako Sekcja będziemy robić fajne rzeczy, słuchać fajnej muzyki i może pojedziemy do Kanady (nie bierzcie tego za pewnik, to element naszego PRu.)
Zapraszamy do śledzenia rozdania nagród kanadyjskiego przemysłu filmowego - Canadian Film Fest rozpoczyna się już 28 marca w Toronto. 6 premier światowych brzmi nieźle. 

środa, 22 lutego 2012

If there is a place that is beautiful only because it’s too dark to see whether or not ugliness exists, that’s where you’ll find these songs and their characters.

Wiem, że jest Wam słabo na dźwięk słodkich słów "historia Kanady". Wiem, że niektórzy z naszych zacnych fanów zaszczycili swą obecnością wczorajszy egzamin poprawkowy z tego przedmiotu. I wiem, że wolelibyście otworzyć sobie żyły niż oopowiedzieć na jakiekolwiek kolejne pytanie z tego obszaru, lecz zróbcie sobie ostatnią przyjemność tej sesji i zajrzyjcie na Canadian History Superquiz! Pokaż klasę odpowiadając na zagadki takie jak:

9. When Trudeau said “Just watch me” he was talking about:
- The October Crisis
- The November Pickle
- a lot of bleeding hearts who can go on and bleed
- Doing a sick wheelie on his dirtbike

(Kto nie wyobraża sobie teraz Trudeau na motorze, ten trąba).

Co jeszcze na świecie? WIELE. Jakiś czas temu wylewałam tu łzy za sprawą przekonania, że nigdy już nie będę miała okazji uściskać ulubionego Kanadyjczyka - Spencera Kruga. Okazuje się jednak, że świat nie jest aż tak potworny i zawsze można liczyć na niezawodnych Front Row Heroes! To za ich sprawą jeszcze tej wiosny Spencer pod postacią projektu Moonface trafi na polskie sceny. Szczegóły i nasz udział w tym przedsięwzięciu póki co zostawiam owiane tajemnicą, a dobrzy ludzie przekonują, że to nie jedyni kanadyjscy wykonawcy, których ujrzymy w Krk w nadchodzących miesiącach (wykrzykniki).

Dziś słuchamy nowego nagrania Moonface, poczynionego w kolaboracji z fińską grupą Siinai. Cały album już w kwietniu, miłość, dobro i piękno. 


(Jeśli jednak nie reagujecie alergią na słowo pisane związane z kanadyjską historią, to Walrus oferuje zupełnie nienudny artykuł o wojnie brytyjsko-amerykańskiej z 1812)!

czwartek, 2 lutego 2012

this is fun. what?

Jest tak zimno, że mózg zamarza. Mieszkam w igloo, śpiąc pod trzema kołdrami budzę się zmęczona leżącym na mnie ciężarem i dziś wiem, że jestem jednak prawdziwą Polką - narzekanie wypełnia mój dzień od świtu do nocy. Niechże to historyczne szaleństwo się już skończy. Publicznie przysięgam, że w przyszłym semestrze nie tknę żadnego przedmiotu z historią w nazwie. Udaję, że nie widzę historii teatru w planie.
Ech, znowuż ten gawędziarski styl...


Jeżeli macie za dużo czasu to zapraszam TU<3. Oto codzienna dawka kanadyjskości. Gwarantuję, że jeżeli będziecie śledzić na bieżąco, macie szanse zrozumieć kanadyjskie żarty, zacząć rozróżniać sportowców, porty w Nowej Szkocji i centra handlowe. Kiedy już do takiego sklepu traficie, będziecie znali marki wszystkich kanadyjskich słodyczy. Między jednym a drugim przystojniakiem w kasku i plastiku na twarzy, śpiewającymi kobietami czy zespołami o przedziwnych nazwach, znaleźć możemy informacje o wydarzeniach kulturalnych takich jak Festiwal Szekspirowski w Stratford, Ontario.


Miasto noszące nazwę miejsca urodzenia Szekspira, stworzyło Festiwal dla zysków ekonomicznych, a dziś, poza turystami i ich milionami, ściągają tutaj artyści z całego świata, by złożyć hołd brytyjskiemu mistrzowi, nauczyć się nowych kwestii na potrzeby castingów, podszkolić swój warsztat i zmienić sztuki Szekspira w cokolwiek dusza zapragnie. Luźne interpretacje jak najbardziej się nadają. Festiwal trwa kilka miesięcy, od kwietnia do listopada. W tym okresie mamy możliwość zobaczyć efekty pracy przyjeżdzających do Kanady artystów, którzy zainspirowali się Williamem. Ilość napisanych przez niego sztuk siłą rzeczy się nie zwiększy, toteż (działający od 1953) Festiwal, nie wymaga już, aby wszystko co zostanie zaprezentowane na scenie wychodziło wprost spod pióra Brytyjczyka. Podobno warto.


(Jesus Christ Superstar, Andrew Lloyd Webber and Tim Rice)


Wooow. I to też kanadyjskie: 
(naprawdę zabawna kreskówka, oparta na zasadach żywcem wyjętych z Robinsonów)

I Group of Seven. Dobrze, że nie znam się na malarstwie, bo musiałabym to komentować i interpretować. Ale na Wojnę pojechali. Szkoda tylko, że Emily Carr się nie zalicza się do jedynej Grupy artystycznej, jaką przyszło Kanadzie zrodzić. Tylko dlatego, że była kobietą. No nic. Jest Tom Thomson (który też do Group of Seven się w sumie nie należał. Damn.)








Jeszcze jedna ciekawostka:


ESEJ - szkic pisany prozą o tematyce filozoficznej, moralistycznej, krytycznej lub naukowej, w którym autor swobodnie rozwija interpretację jakiegoś zjawiska lub rozważa wybrany problemnie ukrywając subiektywności przyjętego punktu widzenia. 

W eseju wywód autora nie podporządkowuje się rygorom standardowych rozumowań, natomiast znaczącą rolę odgrywają niezwykłe skojarzenia pomysłów, poetyckie obrazy, dygresje, paradoksalne formuły, aforyzmy, elementy narracji.


To tyle na dziś. Zachęcam gorąco do przewijania w dół strona po stronie. Sama chętnie bym to robiła, gdyby nie fascynacja Polonią w Ameryce Południowej, która mnie ogarnęła. Tam jest taaaak gorąco.   I jest biblioteka im. Ignacego Domeyki!


Update: przejęłyśmy Sekcję Kanadyjską KNA.


Dziękuję.